sobota, 20 sierpnia 2016

Nowości płytowe 19.08.2016. Crystal Castles i Amnesty (I), składanka Jewish&Jazz Inspirations oraz debiutancki album Thom Sonny Greena znanego z formacji Alt-J

Witajcie :) Nie wiem jak Wy, ale ja pomimo braku urlopu (który nadejdzie za kilka dni...) staram się wykorzystywać aurę jak tylko mogę. Kiedy tylko czas mi pozwala, jeżdżę do Wałbrzycha, rodzinny krajobraz koi moje nerwy jak żaden inny...Tak ja zawsze, czas odmierzam również od koncertu do koncertu. Te najważniejsze to koncerty Leszka Możdżera, dla których jestem w stanie zrobić wszystko,byleby na nich być. W ubiegły czwartek urocza wieś Bukowiec, w pobliżu Jeleniej Góry rozbrzmiała Leszkowymi dźwiękami fortepianu, a ja po perypetiach związanych ze zdobyciem biletu na to wydarzenie mogłam w nim uczestniczyć. Mistrz jak zwykle wyszedł i zagrał pięknie, delikatnie i lirycznie. Jak gdyby unosił się razem z fortepianem, gdzieś w przestworza. Zabrzmiało m.in moje ukochane Fjojo (!<3), kilka utworów Krzysztofa Komedy, Witold Lutosławski (który dzięki wykonaniu Leszka brzmiał niczym burza z piorunami), hipnotyzujące tango Astora Piazolli i nasz cudowny Fryderyk Chopin. Na końcu Komedowski temat z filmu Prawo i Pięść jak zawsze ostatecznie rozkruszył lody mego serca. Dodam jeszcze, że na koncert zabrałam mamę, której był to pierwszy w życiu koncert Leszka Możdżera. Mama się zakochała (w muzyce oczywiście), aż do teraz słyszę, że na następny muszę ją również zabrać... Leszek jesteś wspaniałym człowiekiem, po raz kolejny dziękuję, często i gęsto nie potrafię wyrazić tego słowami, więc chociaż tutaj to zrobię. A wracając na ziemię, to dawno nie pisałam o nowościach, co spiesznie nadrabiam. Powraca zespół Crystal Castle, odświeżony i z nową wokalistką, świetna składanka Jewish&Jazz Inspirations, będąca syntezą muzyki klezmerskiej i jazzu oraz tajemniczy projekt elektroniczny nasycony ideą IDM- Thom Sonny Green i jego debiutancka płyta High Anxiety. Więcej o wczorajszych nowościach przeczytacie tutaj. Pozdrawiam Was jak zawsze. do naszego następnego spotkania ;) paniwdredach
Crystal Castles - Amnesty (I)
Crystal Castles - Amnesty (I)
   Nowe (odmienione?) Crystal Castles powraca po prawie dwóch latach wydawniczej ciszy. Kiedy wydawało się, że wraz z odejściem połowy duetu- wokalistki Alice Glass, zespół Crystal Castles przestanie istnieć, druga połowa w postaci producenta i multiinstrumentalisty Ethana Katha zwarła szyki bojowe i zakasała rękawy- wszystko po to by utrzymać zespół przy życiu. Tak o to, Ethan nawiązał współpracę z nową wokalistką- Edith Frances, która nie tylko pozwoliła przetrwać Crystal Castles, ale też wniosła do zespołu podmuch świeżości. Napewno znajdą się tacy, co będą gderać, że to nie to samo, że to już nie jest Crystal Castles, że wokalistka nie taka, że nie taka energiczna, że nie śpiewa z takim pazurem, że tonący brzytwy się chwyta itd... Cóż czasami pewne rzeczy się dzieją, a zmiany nadchodzą, te planowane i nieplanowane, ale zmiany często nie oznaczają czegoś złego, wręcz przeciwnie. Zwłaszcza mogę tak powiedzieć po odsłuchu płyty Amnesty (I), która jest pierwszą po zmianie wokalistki. Gwoli ścisłości, Kanadyjski zespół Crystal Castles powstał w roku 2003 z inicjatywy Ethana Katha, później dołączyła do niego Alice Glass. Wydali razem trzy płyty studyjne, ostatni krążek ukazał się w roku 2012, zatytułowany po prostu (III), jako ciekawostka- był nagrywany w Warszawie. Duet od samego początku wywoływał wiele emocji, co ciekawe zdobyli rzeszę fanów na całym świecie grając muzykę bardzo trudną w odbiorze, niedostępną, chłodną, wręcz psychodeliczną. Crystal Castles to muzyka będąca eksperymentalną podróżą, dużo w niej elektroniki, z jednej strony mamy w ich przypadku doczynienia ze świadomie zastosowanym stylem lo-fi, z drugiej mamy mnóstwo komputerowych efektów, przestererowana linia basowa, komputerowo modułowany wokal. Jedni w tych awangardowych dźwiękach, będących mieszaniną stylów, od techno, po electropunk i synthpop się zakochają, inny odnajdą w tym wszystkim jazgot będący źródłem bólu głowy. O gustach się nie dyskutuje. Nowy skład, nowa płyta- stylistycznie wciąż okraszona tymi samymi brzmieniami, Ethan konsekwentnie rozwija dźwiękowy wachlarz możliwości, a Crystal Castles wciąż nie poddaje się zaszufladkowaniu, wybierając trudną drogę muzycznej niezależności. Pierwszy odsłuch Amnesty (I) minął mi jak oka mgnieniem, od początku do końca wciąga transowe brzmienie, delikatny, ulotny głos Edith dolatuje do nas jakby z zza ściany. Muzyka sączy się z głośników, brudne, szorstkie brzmienia spowite delikatnym wokalem, powodują ciarki i wzmożone uczucie niepokoju. Ta atmosfera jest wyczuwalna od początku do końca, niczym muzyka ilustracyjna z najstraszliwszych horrorów, wrażenie to może również potęgować okładka płyty, która równie dobrze może być plakatem kolejnej części filmu "Obecność". Ta płyta to hołd złożony elektronice, mnóstwo szmerów, trzasków, kosmicznych wręcz brzmień, całość zabiera nas w mistyczną wręcz podróż. Nie jest to płyta do tańca i różańca, nie jest też muzyką, którą można słuchać codziennie ale fani przestrzennego,elektronicznego brzmienia szukający czegoś więcej w muzyce niż "umpa umpa" będą zachwyceni. 

Różni Wykonawcy - Jewish & Jazz Inspirations

Różni Wykonawcy - Jewish & Jazz Inspirations
   Kolejna (piąta) odsłona płytowa prezentująca utwory artystów występujących na Festiwalu Kultury Żydowskiej Warszawa Singera. Sam Festiwal istnieje od 12 lat, ideą wydarzenia jest sentymentalna podróż do przedwojennej Żydowskiej Warszawy. Podróż, która przenosi nas nie tylko namacalnie za sprawą zrekonstruowanych Żydowskich uliczek, lecz również za sprawą prezentowanej na festiwalu muzyki. Przez lata festiwalowa publiczność mogła zasłuchiwać się w muzyce klezmerskiej oraz tradycyjnych pieśniach żydowskich. Na Festiwal Kultury Żydowskiej Warszawa Singera zapraszani są artyści z całego świata. Festiwal to jednak nie tylko muzyka, kultura jidysz przedstawiana jest również za pomocą filmów, spektakli, warsztatów tańca, piosenki, ceramiki czy kaligrafii. Dodatkowo od pięciu lat, prezentowane są składanki, prezentujące utwory wykonawców biorących udział w festiwalu. Poprzednie zatytułowane Balkan&Jewish Inspirations, kolejno I, II i III oraz Balkan&Jewish Collection prezentowały muzykę żydowską oraz bałkańską. Tegoroczna edycja festiwalu była inna, prócz muzyki żydowskiej zaprezentowano również szereg wykonawców jazzowych. Stąd nazwa składanki Jewish&Jazz Inspirations. Na składance odnajdziemy bardzo szeroki wachlarz prezentujący muzykę klezmerską, jazz oraz inne gatunki inspirowane muzyką żydowską. Wśród wykonawców na płycie warto zwrócić uwagę na Nahorny Trio, Kubę Stankiewicza, Macieja Obarę, Paul'a Brody, The Klezmatics, Sefardix czy Rzeszów Klezmer Band, ale to nie wszystko. 2 płyty CD, na nich łącznie 33 utwory, muzyczna podróż międzygatunkowa, która po raz kolejny pokazuje, że muzyka jest jedna, a style i gatunki wspaniale się ze sobą łączą i uzupełniają.

Thom Sonny Green - High Anxiety

Thom Sonny Green - High Anxiety
   Thom Sonny Green- znany głównie jako perkusista indie-rockowej brytyjskiej formacji Alt-J. Najwyraźniej jednak postanowił dać nam się poznać z zupełnie innej strony i zrobił gatunkowy zwrot o 360 stopni. Choć nie do końca odszedł od perkusji, to indie-rock zostawił na chwilkę by poromansować z elektroniką. Jego debiutancki solowy album zatytułowany High Anxiety, to płyta, którą w całości nie tylko skomponował ale też wyprodukował, ujawniając swoje wszechstronne oblicze. Płyta w swoim wyrazie jest niezwykle minimalistyczna, oszczędna, kompozycje są hipnotyzujące i mocno wciągające. Utwory opierają się na miarowym rytmie perkusjonaliów (dlatego powiedziałam wcześniej że Thom nie do końca odstawił perkusję), które łączą się ze strumieniem syntezatorów. I to wszystko. Dzięki temu całość brzmi tak świetnie, melancholijnie, tajemniczo. Płytę można zakwalifikować pod klimat brzmieniowy z pod znaku IDM, a więc ambitna elektronika, dość mocno eksperymentalna. Piękna płyta, wysmakowana elektronika w sam raz by założyć słuchawki i po prostu odpłynąć.


:)

sobota, 6 sierpnia 2016

S16 Festival. Święto muzyki ethno, folku, reggae i jazzu. Dwa dni pulsującego rytmu wibrującego w wodach Jeziora Tarnobrzeskiego

S16 Festival
   Kilka dni temu miałam przyjemność uczestniczyć w niezwykłym wydarzeniu. Mowa o festiwalu S16, który odbywał się w dniach 23-24 lipca nad Jeziorem Tarnobrzeskim.  Była to pierwsza edycja festiwalu Siarki Ognia i Bębnów. Symbol S16, widniejący w nazwie tego wydarzenia pochodzi od symbolu siarki w układzie okresowym pierwiastków, 16 to liczba atomowa siarki. Dlaczego siarka? Tarnobrzeg stanowi największy w Polsce ośrodek wydobycia tego surowca w naszym kraju, zaś Jezioro Tarnobrzeskie powstało w miejscu dawnej kopalni odkrywkowej siarki "Machów". Jak to się stało, że wywiało mnie na festiwal aż na drugi koniec Polski? Po pierwsze bogaty program wydarzenia, obfitujący w koncerty, warsztaty, pokazy ogniowe, po drugie aspekt bębniarski, którego punktem kulminacyjnym miała być próba pobicia rekordu Guinnessa w łańcuchu osób grających na bębnach rękami. A więc stało się, rekord został pobity, zagrało 137 bębniarzy, w tym ja ciesząca się z tego faktu jak mało kto i Ola, moja niezawodna towarzyszka festiwalowa. Ola początkowo nieufnie nastawiona do bębnienia, po tym jak wręczyłam jej djembe, zagrała i w ten sposób zasiliła nasz łańcuch bębniarski. Po za tym nęciły mnie warsztaty, których w programie zaplanowano całe mnóstwo. Nieczęsto mam okazje sobie pobębnić, więc na S16 odbiłam to sobie z nawiązką, efekt sine ręce i uśmiech na twarzy :)
   Zaczęło się od kilku-godzinnej podróży pociągiem z Wrocławia do Rzeszowa, po drodze niezliczona ilość pielgrzymów zmierzających na Światowe Dni Młodzieży do Krakowa, oraz co najmniej jedna (za to spora) i uciążliwa... grupa kolonijna wracająca z wakacji. Najważniejsze jednak zawsze i wszędzie...jest pozytywne nastawienie, wtedy nawet wrzeszczące dzieciaki przestają przeszkadzać. Później była jeszcze krótka przeprawa autobusowa z Rzeszowa do Tarnobrzegu i jesteśmy na miejscu... A tutaj niespodzianka, komunikacja miejska znikoma i akurat w okolice naszego miejsca noclegowego nic nie dojeżdżało... Co jak co, my z Olą poradzimy sobie jednak zawsze i wszędzie, pod nasz "Dworek pod Lipami" podwiózł nas bardzo sympatyczny Pan, który się nad nami zlitował. Perypetii komunikacyjnych było jeszcze dużo podczas naszych dwóch dni w Tarnobrzegu, łącznie z momentami niczym z filmów akcji ale szczegóły wolę zostawić dla siebie...;)     Kiedy w sobotę dotarłyśmy w końcu nad Jezioro Tarnobrzeskie, na scenie szaleli na bębnach Panowie z zespołu Tiriba. To był dopiero początek, fani etnicznych brzmień powoli zaczęli gromadzić się pod sceną, usytuowaną w malowniczych okolicznościach Jeziora Tarnobrzeskiego. Drugi koncert tego dnia i gość naprawdę specjalny. Zagrali Słoma i D'Roots Brothers. Jerzy "Słoma" Słomiński, postać niezwykła, muzyk, architekt, jest uważany za prekursora gry na bębnach w Polsce. Współtworzył takie zespoły jak Brygada Kryzys, Osjan czy Izrael. D'Roots Brothers tworzą m.in synowie Słomy, tworząc razem przepiękne spotkanie pokoleniowe. Leżąc na trawie, wsłuchiwałam się w dźwięki płynące ze sceny. Koncert był syntezą melodii ethno, reggae, dało się słyszeć brzmienia zakorzenione w tradycji gatunku, jak i momenty czerpiące ze współczesności. Królowała harmonia i rytm. Kolejny koncert wieczoru i przeniesienie ciała i umysłu na inną planetę. Za sprawą Studium Instrumentów Etnicznych, zespół naprawdę liczny, instrumentarium tworzą różnego rodzaju bębny- djembe, dunduny, cajony, conga czy metalowe beczki. Oprócz bębnów, gitara basowa, trąbka, flet, didgeridoo, kalimba, gongi i pewnie jeszcze o czymś zapomniałam. Na czele zespołu stoi charyzmatyczny wokalista Piotr "Stiff" Stefański. Artyści występujący w Studium pochodzą z okolic Gór Świętokrzyskich, muzykę, którą tworzą określają jako tradycyjną tego rejonu, u podstawy której stoi trans. Przyznam szczerze, że ich koncert zrobił na mnie piorunujące wrażenie, ubrani w niezwykłe stroje, swoją muzyką zaczarowali wszystkich dookoła. Hipnotyczne miarowe bębnienie, psychodeliczne i często niepokojące teksty wyśpiewywane przez wokalistę rzeczywiście wprowadziły wszystkich obecnych w trans. Było coś w tej muzyce co niepokoiło i ciekawiło jednocześnie, dzikość zakrawała o szaleństwo. Strach mieszał się z entuzjazmem, bardzo emocjonalny folk, wyzwalający w ludziach tłumione i skrywane często, nieznane emocje.

Kiedy wszyscy wokół powoli zaczęli dochodzić do siebie, na scenie pojawił się zespół CBB Ensemble- Centrum Rytmu City Bum Bum. Skład zespołu tworzą muzycy z Polski i Senegalu, ich muzyka jest spotkaniem tradycji odrębnych kultur, połączeniem brzmienia takich instrumentów jak djembe, hang czy balafon, ze śpiewem wykonywanym w języku Wolof i Malinke. Ważną rolę w ich występie odegrał również widowiskowy taniec. CBB zafascynowany kulturą i muzyką zachodnioafrykańską tworzy muzykę z gatunku world music, zespół określa to co tworzy tak: "Starożytne dźwięki przyszłości. Do słuchania. Do tańczenia. Bez początku. Bez końca". Królował rytm, który zjednoczył artystów ze zgromadzoną publicznością. Kolejny zespół przeniósł nas w zupełnie inne rejony geograficzne jak i te muzyczne. Na scenę wkroczył Jose Torres&Havana Dreams. Zespół wykonuje tradycyjną muzykę kubańską. Zapanowała długa, mocno energetyczna kubańska fiesta, muzykom nie przeszkodziła nawet chwilowa awaria prądu. Wszyscy bez wyjątku poddali się tanecznym rytmom, wywodzącym się z gorącej Kuby. W trakcie koncertów na mniejszej scenie usytuowanej na jeziorze odbywały się niesamowite pokazy, m.in mody czy niezwykły pokaz tańca z ogniem. Zwieńczeniem wieczoru był koncert zespołu Tabu, którego niestety nie doczekałyśmy. Dla całej naszej trójki był to naprawdę długi dzień, nasze ciała mówiły basta. Zapomniałam dodać, ze w międzyczasie dołączyła do nas Ania, którą poznałam na tegorocznym Enter Music Festival. Ania do Tarnobrzega przyjechała aż z okolic Gdyni, pokonała więc prawie całą Polskę by znaleźć się na S16 :)

   Drugiego dnia wyruszyłyśmy nad jezioro jeszcze przed południem. Zaopatrzona w djembe i niesiona silną potrzebą, żeby w końcu porządnie sobie pobębnić wystrzeliłam prosto na warsztaty bębniarskie. Warsztaty prowadzili Ricky Lion, Amadou Fola oraz Foliba, fajnie było pobębnić we wspólnym gronie :) Od 15-tej na Tarnobrzeskiej scenie znowu zabrzmiała muzyka, jako pierwszy tego dnia wystąpił Ricky Lion, wokalista i bębniarz pochodzący z Konga. Tuż po nim na scenie wystąpił zespół Moribayassa wraz z Amadou Folą. Zespół Moribayassa tworzy grupka przyjaciół zafascynowanych kulturą i muzyką zachodnioafrykańską. Amadou Fola to pochodzący z Senegalu, na stałe mieszkający w Warszawie, multiinstrumentalista, kompozytor i wokalista. Zabrzmiały takie instrumenty jak djembe, dundun, sangban czy kora. Występ był potężną dawką energii i pozytywnych wibracji, brzmienie bębnów, potężne, transowe, do tego wszystkiego żywiołowe tańce. Nie muszę chyba mówić co się działo pod sceną :) Moim największym  muzycznym "odkryciem" festiwalu był jednak zespół Sango, który zagrał po Moribayassie i Amadou Foli. Ideą Sango jest patrzenie na kulę ziemską, jako zintegrowaną wspólnotę, ich muzyka wpisuje się w szeroko pojęty nurt world music.



Członkowie Sango przekazują nam swoje przeżycia z podróży po najdalszych zakątkach naszej planety, snują opowieść o świecie za pomocą muzyki. Wykorzystując przy tym spektakularną ilość instrumentów etnicznych, wzbogacanych o efekty syntezatorowe oraz brzmienia jazzowe. Kosmiczny mistycyzm emanujący z dźwięków, które tworzą uduchawiają człowieka. Sango- to była przyjemność Was słyszeć :) Krótka przerwa koncertowa, która później nastąpiła, spowodowana była przygotowaniem do bicia Rekordu Guinessa w grze na bębnach rękami. Uczestniczyć w biciu rekordu mógł każdy, wystarczyło mieć tylko bęben (jakikolwiek) i pozytywne nastawienie. Utworzyliśmy dłuuuugi łańcuch składający się z bębniarzy i bębniarek w każdym wieku. Rekord prowadzili Panowie z zespołu Drum Work. Krótka nauka prostego rytmu i rozpoczęło się bicie rekordu. Każdy uczestnik po kolei wystukiwał rytm, czuć było zaangażowanie i ekscytację, w powietrzu zaś czuć było potężne wibracje. Udało się, 137 osób wybębniło rekord, a swoją cegiełkę dołożyłam również ja i Ola.



Kiedy emocje związane z rekordem nieco opadły, nastąpiła jazzowa część festiwalu- na którą zresztą czekałam najbardziej :) Na scenie pojawiła się młodziutka basistka Kinga Głyk, ze swoim kwartetem, w tym na perkusji jej ojciec Ireneusz Głyk. W tak młodym wieku nie można tak dobrze grać ! Kinga ma zaledwie 19 lat, ale jej talent i wrażliwość muzyczna stawia ją obok największych basistów. Najważniejsze serwisy i czasopisma jazzowe okrzyknęły artystkę, jako najbardziej utalentowaną basistkę młodego pokolenia. I nie ma w tym grama przesady. Kinga gra rasowo, a jej muzykę niesie duch swingu. Zagrała głównie swoje kompozycje, repertuar pokrywał się z materiałem koncertowym wydanym w tym roku- Happy Birthday Live. Oprócz swoich własnych kompozycji, zagrała m.in znamienny cover piosenki Erica Claptona- Tears In Heaven. Kolejny koncert tego dnia, był tym, na który czekałam oczywiście najbardziej :) Jego muzyka chyba nigdy mi się nie znudzi, dla niego mogę przejechać nawet całą Polskę, bo tak podpowiada mi serce. Chodzi oczywiście o Leszka Możdżera, który na S16 festival zagrał z Diterem Ilgiem na basie i Ericiem Allenem na perkusji. Był to ich drugi publiczny występ w tym składzie, trio powstało w tym roku, zaprezentowali materiał skomponowany przez Leszka i dedykowany pianistom, którzy stanowią dla niego inspirację na muzycznej drodze. Drugie publiczne wykonanie i drugi raz, kiedy miałam przyjemność wysłuchać ich na żywo. Pierwszy nastąpił podczas tegorocznego Enter Music Festival. Ponieważ znałam już te kompozycje, miałam pewne obawy czy aby napewno ta muzyka przypadnie do serca festiwalowej publiczności. Wszak po takiej dawce energetycznego folku, ethno i reggae, nastąpił koncert jazzowy przez wielkie J. Koncert w duchu Chopina, Chicka Corei, Antonio Carlosa Jobima czy Nana Vasconcelosa. Obawy na szczęście bezzasadne, wszystkie miejsca zostały zajęte, a publiczność skupiona, zasłuchana, burze oklasków po każdym utworze. Tak to już chyba jest, że jazz emanuje specyficzną energią, która otula słuchaczy, obezwładnia. Ja sama spędziłam ten koncert w swego rodzaju odrętwieniu, hipnozie, moja dusza uniosła się gdzieś wysoko. Takie rzeczy dzieją się ze mną na każdym koncercie Leszka, tylko on tak potrafi grać. Wydaje mi się też, że ten koncert był lepszy niż ten z Enteru. Premierowe wykonanie niesie ze sobą potężny stres, który zniknął na festiwalu S16. Było więcej swobody i spontaniczności. Leszek Możdżer / Dieter Ilg / Eric Allen- dziękuję ! Później na scenie pojawił się jeszcze zespół Foliba, na którym finalnie nie byłyśmy. Zostałyśmy bowiem rozochocone wieścią o odbywających się warsztatach chodzenia po ogniu, warsztaty były, chodzenie po ogniu też- ostatecznie jednak żadna z nas nie zdecydowała się na ognisty spacer, cóż może innym razem :) Tak też zakończyła się dla nas pierwsza edycja festiwalu S16, nad przepięknym Jeziorem Tarnobrzeskim, następnego dnia czekał nas powrót do codzienności.

    Cóż Drodzy organizatorzy, S16 to była naprawdę piękna podróż i wspaniałe spotkania. Mam nadzieję, że festiwal na stałe zagości nad Jeziorem Tarnobrzeskim. Za S16 przemawiają przepiękne okoliczności przyrody, wspaniała muzyka i naprawdę niezwykli ludzie. A tych spotkałam wielu, wyjątkowi, kolorowi, uśmiechnięci- święto ludzi, którzy kochają muzykę i mają naprawdę piękne wnętrza. Czułam się z Wami wspaniale :) Dodam jeszcze tylko, że od strony organizacyjnej również wielki plus. Tak bogaty program i nagromadzenie różnego rodzaju atrakcji spowodowało, że każdy znalazł na S16 coś dla siebie. Trzymam kciuki za kolejne edycje, do zobaczenia za rok ! paniwdredach

Za wyjątkiem ostatniego zdjęcia, wszystkie pozostałe są autorstwa Radka Delimata - radfoto.pl
Pani w dredach na poważnie bije rekord :) Zdjęcie pochodzi ze strony nadwisla24.pl

piątek, 5 sierpnia 2016

Nowości płytowe 05.08.2016. Blues Pills i ich Lady In Gold, niezwykły Mladen Franko- autor muzyki z kultowej polskiej Sondy oraz hipnotyzująca Nao

   Witajcie Kochani :) Dziś jest piękny dzień, nie tylko ze względu na nowości w muzyce. Dziś mam w końcu wolne, nie mam nic ważnego, palącego do zrobienia, po prostu NIC NIE MUSZĘ :) I sama świadomość tego faktu powoduje u mnie mimowolny uśmiech na twarzy.Jedynie co dziś mogę zrobić to przysłowiowo "leżeć i pachnieć". Taki mam też plan. Dziś nie opuszczam mojego domowego zacisza, zabarykadowałam się niczym w fortecy. Moim towarzyszem na ten piątkowy dzień, jest wyłącznie muzyka, książka i kubek kawy. Nawet pogoda sprzyja mojemu dzisiejszemu leniwemu usposobieniu, początkowo chciałam wybrać się na dłuższą rowerową wyprawę. Ale ostatecznie pogoda (albo ten na górze), zsyłając deszcz, zadecydowała/ał za mnie. Tak więc rozpływam się w moim lenistwie i melduję Wam o tym, jakie ciekawe płyty ujrzały dziś światło dzienne. A jest (jak zwykle) o czym pisać, znakomity powrót bluesowo-rockowej kapeli Blues Pills, fascynujący świat muzyki ilustracyjnej od Mladena Franko i nowa elektryzująca wokalistka R&B Nao. Więcej o dzisiejszych premierach tutaj. Czytajcie, słuchajcie, wysyłam wirtualne pozdrowienia i do zobaczenia ! paniwdredach ( ps jest 17-ta a ja paraduję w piżamie i nie jest mi z tym choć trochę źle :) ).
Blues Pills - Lady In Gold
Blues Pills - Lady In Gold
   Słuchanie Blues Pills powoduje wzrost ciśnienia, dekoncentrację i niepohamowany przypływ endorfin w całym ciele, niewskazane dla osób o słabych nerwach ! Wskazania: osoby uzależnione od muzyki, miłośnicy dobrego retro-rockowego,energetycznego brzmienia. Blues Pills to szwedzki zespół, który powstał w 2011 roku, jego obecny skład to: Szwedka Elin Larsson (wokal), Francuz Dorian Sorriaux (gitara), Amerykanin Zack Anderson (gitara basowa) oraz Szwed Andre Kvarnstrom (perkusja). Blues Pills zdobył ogromną rzeszę fanów, kiedy w 2014 roku wydał swój debiutancki album zatytułowany po prostu "Blues Pills". Stylistyka debiutu utrzymana jest w klimacie retro-rocku, psychodelicznego brzmienia, żywcem wyjętego z lat 60-tych oraz 70-tych. Ale to nie wszystko, bo Blues Pills nie trzyma się sztywno starych czasów, za sprawą nowoczesnego brzmienia, techniki grania i naprawdę wielkiego talentu, zabierają nas w muzyczną podróż- od przeszłości ku przyszłości. Świetny debiut przyniósł im fanów na całym świecie, apetyt jak wiadomo rośnie jednak w miarę jedzenia, dlatego wielu zastanawiało się czy powtórzą swój sukces na kolejnym albumie. Uważam, że tak się stało, nawet więcej drugi jest jeszcze lepszy niż pierwszy. Tu wciąż czuć konsekwentny retro-rock, utwory niczym w rollercoasterze falują, od tych mocno energetycznych, do nieco spokojniejszych blues-rockowych ballad. Filarem zespołu jest brzmienie gitary, wyraziste, klasyczne, w niektórych utworach słychać delikatne dźwięki klawiszowe oraz żeńskie chórki, które nieco zmiękczają charyzmatyczny głos Elin. To właśnie wokalistka stanowi o tak wielkiej sile Blues Pills. Elin dysponuje głosem silnym jak huragan, hipnotyzującym, z tą swoją charakterystyczną zawadiacką chrypką. Artystka, jak sama mówi, inspiruje się stylem Arethy Franklin czy Janis Joplin, co wyraźnie słychać na debiutanckiej płycie. Drugi krążek pomimo tego, że muzycy wiernie kontynuują drogę, zaczętą na debiutanckim "Blues Pills" jest nieco inny. Bardziej wyważony i mniej oczywisty, to już nie jest inspirowanie się konkretnym stylem czy artystą, muzycy stworzyli coś swojego- są świadomi, siebie i muzyki, którą tworzą. Lady In Gold, Pani w złocie oznacza śmierć- motyw przewodni płyty. Nie jest jednak przedstawiona w klasyczny sposób, śmierć według Blues Pills przyodziewa złoto, jest piękna i przyjdzie do nas, kiedy nadejdzie na to czas. Pani w złocie nie objawia się na płycie wyłącznie w tekstach, cały czas można wyczuć pewien specyficzny mroczny, niepokój, wiszący gdzieś w powietrzu. Klimat tej płyty jest fascynujący, psychodeliczne brzmienie, rockowe zacięcie przenoszące nas 50 lat wstecz, energetyczny blues rock i typowo bluesowe ballady, a nawet momenty silnie progresywne, w połączeniu z głebokim gitarowym uderzeniem Doriana Sorriauxa i piekielnie mocnym wokalem Elin, czyni zespół Blues Pills jednym z najciekawszych odkryć muzycznych ostatnich lat. Druga płyta daje nam też pewność, że nie jest to chwilowe objawienie, a prawdziwy talent. Muzycy są w trakcie trasy koncertowej, w ramach której 23 sierpnia wystąpią we Wrocławskim Alibi, a 24 sierpnia w Katowickim Mega Clubie. Już nie mogę się doczekać Wrocławskiego koncertu, na który się wybieram- Lady In Gold zagrana na żywo, to będzie jak wybuch bomby atomowej...
Franko Mladen - Amazing Space

Franko Mladen - Amazing Space
   A teraz coś dla fanów muzyki filmowej, ilustracyjnej oraz poniekąd fascynatów polskiej kinematografii. Młodszym czytelnikom osoba Mladena Franko pewnie nic nie mówi, ale tym, którzy śledzili polską telewizję lat 80-tych, być może już tak. Pochodzący z Chorwacji Mladen Franko to kompozytor muzyki ilustracyjnej i filmowej. Od końca lat 70-tych, przez 80-te, jego kompozycje chętnie i często wykorzystywano w wielu programach Telewizji Polskiej, w tym w kultowym programie popularnonaukowym Sonda! Projekt Amazing Space powstał w roku 1980, Mladen Franko powołał do życia utwory, które miały ilustrować muzycznie programy telewizyjne i filmy. Tak się złożyło, że te w sposób szczególny przypały do gustu pracownikom Telewizji Polskiej, którzy sięgali po nie wielokrotnie. Płyta została zarejestrowana w malutkim, domowym studiu Mladena Franko, nagrywał ją na dwóch skromnych magnetofonach czterośladowych. W sumie Amazing Space to 25 utworów. Mladen Franko zawarł w nich swoją fascynacją ówczesną muzyką pop, elementy jazzu, roztańczone funkowe rytmy, a także całą masę elektronicznych brzmień. Kompozytor zagrał sam na wszystkich instrumentach, które wystąpiły na płycie, z charakterystycznym brzmieniem clavinetu na czele. Słuchanie Amazing Space dla niektórych może być powrotem do melodii tkwiących w podświadomości od lat, nowi słuchacze odkryją świetne, pulsujące energią melodie i całą masę lirycznych tematów. Ciekawe może być również zderzenie z muzyką ilustracyjną sprzed prawie 40 lat oraz ze sposobem w jaki kiedyś tworzono muzykę. Szczególny szok przeżyją Ci, którzy słuchają wyłącznie współczesnej, tworzonej często komputerowo, dopracowanej do perfekcji muzyki filmowej.Co ciekawe Amazing Space ukazuje się w formie fizycznej, na CD,po raz pierwszy, trzeba się jednak spieszyć z zakupem, przygotowano bowiem jedynie 500 sztuk tego wydawnictwa, nakład jest jednorazowy. Wydawnictwo zremasterowano z oryginalnych taśm, do płyt dołączona została książeczka opisująca losy płyt oraz wywiad z kompozytorem, a także masę zdjęć. Płyta dostępna jest również na kanale youtube, kto chce i może, niechaj da się porwać w sentymentalną, muzyczno/filmową podróż.
 
Amazing Space vol.1
Amazing Space vol.2
Nao - For All We Know

Nao - For All We Know
   Nao przez wielu słuchaczy, a przede wszystkim ludzi zajmujących się muzyką profesjonalnie, uważana jest za najważniejsze muzyczne odkrycie 2016 roku. Neo Jessica Joshua znana jako Nao, to wokalistka i tekściara, pochodzi ze wschodniego Londynu, ma 29 lat i dziś ukazuje się jej debiutancka płyta zatytułowana For All We Know. Przed nagraniem debiutu, wydała dwie świetne EP-ki, So Good oraz February 15, współpracowała też z wieloma cenionymi artystami- Mura Masą, Kwabsem czy panami z Disclousure. Zanim zdecydowała się na pierwszą płytę długogrającą zbierała doświadczenia, obserwowała i udoskonalała swoje brzmienie.Jej znakiem charakterystycznym jest jej oryginalny wokal, delikatny, emanujący skromnością, dziewczęcością, jednocześnie silny, pokazujący, że artystka twardo stąpa po ziemi. Większość utworów na debiucie utrzymana jest w spokojnym, nieco wyciszonym i stonowanym klimacie, gdzie na pierwszym planie wyróżnia się głos Nao. Muzyczna otulina głosu artystki to soul, naładowany futurystycznymi funkowymi brzmieniami, dając brzmienie neo-soulowe, a także klasyczny styl R&B. Bywają na tej płycie momenty kojącej melancholii, jak i fragmenty z pulsującym tanecznym tempem. Całość brzmieniowa uwodzi, ciekawi, hipnotyzuje i zapada w pamięć na dłużej, sprawiając, że For All We Know zagości w naszym odtwarzaczu na dłużej. Fani nowych, ciekawych brzmień zakochają się w Nao bez pamięci, wokalistka urzeka skromnością i powala profesjonalizmem, napewno stanowi też powiew świeżości, na nieco zastygłej scenie soul i R&B.