sobota, 14 stycznia 2017

Bonobo - Migration - ''recenzja'' mało obiektywna.

Bonobo - Migration

   Ras El Hanout- marokańska mieszanka przypraw, która składa się...z 30 różnych składników, uważana jest za najlepszą przyprawę na świecie. 30 różnych składników, które dają milion różnorodnych smaków, które powodują eksplozję naszych kubków smakowych... Czy zastanawialiście się kiedyś, jaki smak ma czasami muzyka? Próbowaliście to sobie kiedyś "wyobrazić"? Czasami udaje mi się poczuć muzykę wszystkimi zmysłami, mówię czasami bo takie całkowite zatracenie w muzyce nie jest wcale takie proste, to swego rodzaju prezent od góry, który przychodzi niespodziewanie. Czuje się wtedy różne rzeczy, widzi się np kolory, ma się poczucie jakby nasze ciało się unosiło, no i można poczuć smak. Dziwne? trochę tak, ale wiele jest dziwnych rzeczy na tym świecie. Jeśli miałabym powiedzieć jak smakuje nowa płyta Bonobo, to smakuje właśnie jak Ras El Hanout, dźwięki niczym smaki mieszają się, zmieniają i tworzą coś zupełnie niepowtarzalnego, innego.  Trzy lata minęły od wydania przez Simona Greena, tworzącego pod pseudonimem Bonobo, absolutnie genialnego albumu The North Borders. To już szósty album w dyskografii Bonobo, jak dotąd chyba najbardziej nasycony dźwiękami i inspiracjami w dorobku artysty. Ta swoista mnogość inspiracji, czerpana była dosłownie w drodze. Album powstawał podczas tras koncertowych, w których Simon jest w ostatnich latach dosłownie nieustannie, a więc w busach, samolotach czy pociągach. Ciągle w drodze, ciągle gdzie indziej, w najbardziej różnorodnych miejscach na ziemi. Zaczęło się od napisania szkicu utworu Kerala, gdzieś w autobusie podczas trasy po Stanach. Idąc dalej, Kerala została singlem i na długo przed premierą całego krążka rozpalała wyobraźnie fanów Bonobo. Z jednej strony Kerala nagrana została w tzw klasycznym stylu Bonobo, z pulsującym motywem przewodnim i dopełniającymi go dźwiękami smyczków czy chórków, jest jednak na nim cała masa drobinek, niuansów, które ubogacają ten konkretny utwór jak i cały krążek. Wydaje się, jak gdyby album nagrany został pozornie jakby od niechcenia, spontanicznie,ma się wrażenie, ze całość płynie lekko i zwinnie, a w rzeczywistości dobrze wiemy, że wszystko jest tutaj dopracowane w najmniejszym szczególe, dopieszczone najlepiej jak to możliwe. Nie może być inaczej, jeśli zabiera się za to ktoś, kto jest uważany za jednego z najlepszych Dj-ów i producentów na świecie. Green powiedział kiedyś, że jego inspiracją przy tworzeniu Migration, było "badanie ludzi i przestrzeni", dlatego jak różni są ludzie, tak wyjątkowy w swym bogactwie jest ten album.  Simon migruje, swobodnie przenosi się pomiędzy stylistykami, gatunkami, dźwiękami. Album otwiera utwór zatytułowany po prostu Migration, spokojna, wibrująca delikatnia kompozycja, która z każdą sekundą rozpędza się pod postacią trzepoczącej perkusji i rytmicznych uderzeń klawiszy fortepianu, Simon buduje rozległe przestrzenie dźwiękowe, dźwięki wręcz się rozlewają, pulsują, kumulują, działając bardzo obrazowo na naszą wyobraźnię i przywołując senne krajobrazy. W podobny sposób album się kończy, również nieco hipnotyzującą, senną kompozycją Figures. Tak jak w przypadku poprzedniego albumu, Simon po raz kolejny zaprosił do współpracy wspaniałych gości i co ciekawe goście znowu nie tyle różnorodni co pochodzący, każdy z nich z dosłownie innego miejsca na ziemi. Na Break Apart usłyszmy głos wokalisty zespołu Rye, Kanadyjczyka Michaela Milosha. Wokal Michaela, który rozlewa się w naszych uszach jest niczym ciepłe mleko w ustach. Cudowna miękka, unosząca się kompozycja. Na Surface z kolei porażająco pięknie śpiewa Amerykanka Nicole Miglis, wokalistka Hunded Waters, obdarzona cudownym, niezwykle ciepłym i lekkim głosem. Najbardziej egzotycznie brzmiących gości usłyszymy w utworze Bambro Koyo Ganda-prosto z Maroka, członkowie zespołu Innov Gnawa. Na No Reason zaśpiewał Australijczyk Nick Murphy aka Chet Faker, utwór w stylu retro disco, z nieco enigmatycznym, wyrazistym, a zarazem delikatnym głosem Murphy'ego i muzyczną burzą szalejącą na równi z głosem. Co ciekawe charyzmatyczni wokaliści nie zdominowali wcale utworów, na pierwszym planie cały czas wysuwają się misternie tkane pejzaże dźwiękowe Simona Greena. Podczas pracy nad Migration Simon biegał podobno nawet z samplerem i nagrywał np dźwięki windy czy odgłosy deszczu, to wszystko delikatnie wplecione i zmiksowane tworzy rozmach brzmieniowy Migration. Album jest mocno hipnotyzujący, spokojny, momentami wprawiający w drżenie, niepokój, wywołujący napięcie, powodujący refleksje, melancholijny, a momentami efemeryczny, lekki jak piórko. Ta transgraniczność jest niezwykła, każdy utwór jest muzycznie radykalnie inny. Weźmy choćby taki utwór Ontario, ja słyszę na nim echo intrygującej, egzotycznej indyjskiej sitary. Na Grains słyszę modlących się ludzi, ale już na 7th Sevens słyszę znowu rozwibrowane bębny djembe. W każdym z utworów Simon zamknął szczyptę świata. Całość jest trochę jakby przyciszona, jak sen, muzyka nie atakuje nas swoją agresją, a jedynie delikatnie i stopniowo wciąga, uwodzi. Jest to płyta o poszukiwaniu, o podróżach, miejscach, ludziach, smakach i zapachach, o świecie, który jest przecież tak pięknie różnorodny. To płyta o drodze, o ludziach spotkanych na niej i dźwiękach, które oni tworzą. Album o złożonych emocjach, różnorodnych stylach, każdy kto prawdziwie kocha muzykę, jej prawdziwość, każdy kto kocha bogactwo świata pokocha także Migration. Bonobo to taki artysta, który nie wydaje złych ani przeciętnych albumów, każde kolejne jego dzieło to coś wyjątkowego, coś ponad wszystko, klasa i tyle!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz