czwartek, 28 stycznia 2016

Recenzja Pink Freud - Pink Freud Plays Autechre

   Nowa szósta już płyta studyjna zespołu Pink Freud trafiła na półki sklepowe 15 stycznia tego roku. Pink Freud plays Autechre- bo właśnie o niej mowa, sugeruje czym inspirowali się Panowie z PF: muzyką brytyjskiego zespołu Autechre, tworzącego głównie muzykę elektroniczną.
   Zespół Autechre powstał w 1987 roku w Wielkiej Brytanii. Założył go duet, Rob Brown oraz Sean Booth. Obecnie postrzegany za zespół już kultowy. Ich twórczość to szeroko pojęta muzyka elektroniczna, IDM, muzyka eksperymentalna, ambient, a nawet muzyka abstrakcyjna. Ich brzmienie postrzegane jest jako oszczędne, chłodne, surowe, przestrzenne. Skierowane dla ludzi, lubiących takie 'ascetyczne' granie, dla niektórych ich twórczość może okazać się nie do przejścia. Ich muzyka z całą pewnością nie jest skierowana dla wszystkich. Specjalnością duetu jest tworzenie kompozycji o skomplikowanym rytmie oraz eksperymentalnych sekwencjach elektronicznych. Muzyka Autechre dryfuje w uszach słuchacza, zatapiając nas w świecie mrocznej, zimnej muzyki stricte elektronicznej. Do tworzenia wykorzystują różnego rodzaju samplery, automaty perkusyjne, syntezatory czy miksery. Lubią wykorzystywać stary sprzęt i łączyć go z nowymi technologiami. Dyskografia Autechre to 11 albumów studyjnych, ostatni zatytułowany 'Exai' został wydany w 2013 roku.
   Nowa płyta chłopaków z Pink Freud powstawała długo. Pomysł na nią pojawił się kilka lat temu. Głównym 'prowodyrem' tego przedsięwzięcia był Wojtek Mazolewski, dla którego muzyka Autechre stanowi inspirację od wielu wielu lat. Kto słucha muzyki Pink Freud albo kiedykolwiek słuchał, wie, że tworzą unikalny, niepowtarzalny rodzaj jazzu- dziki, nieokiełznany jazz, brzmiący bardzo nowocześnie ale bardzo mocno zakorzeniony w klasyce. Chłopaki z PF nie boją się eksperymentować, uwielbiają improwizować i ciągle poszukują czegoś nowego, czegoś co pozwoli im przekroczyć kolejną granice. Wcale więc nie zaskakuje fakt, ze nagrali właśnie taką płytę. Pierwsze nawiązanie do muzyki Autechre pojawiło się na płycie 'Monster of jazz' wydanej w 2010 roku, był to utwór 'Goz Quarter' duetu Autechre, nagrany w nowej nowocześnie brzmiącej jazzowej aranżacji. Od tego czasu minęło sporo czasu, a muzyka Autechre dalej grała w głowie wojowników z Pink Freud. Nagrać taki materiał, oparty na muzyce Autechre ale w sposób jazzowy z pewnością nie jest łatwo. Pewnie dlatego tyle musieliśmy czekać na ten materiał ale z całą pewnością było warto! Co ciekawe płyta Pink Freud plays Autechre miała swoją premierę na żywo dokładnie 6 kwietnia 2014 roku na festiwalu Tauron Nowa Muzyka w katowickim Jazz Klubie Hipnoza, w zasadzie był to występ przed festiwalowy tzw występ w ramach Before Tauron Nowa Muzyka. Materiał był już więc gotowy w 2014 roku, zresztą jak mówią sami muzycy, muzyka na Pink Freud plays Autechre powstała wyłącznie ze słuchu, bez spisywania. Efekt grania ze słuchu i improwizacji. To tym bardziej czyni ten materiał bardziej niezwykłym.
Po pierwszych dźwiękach nowej płyty, kiedy dostałam wręcz gęsiej skórki wiedziałam, że nagrali perełkę.

            Kilka zdjęć z koncertu Pink Freud, który odbył się 19 marca 2015 w Starym Klasztorze we Wrocławiu.
Na saksofonie barytonowym napewno nie jest łatwo grać. A tak jak gra on to wielki szacunek !
Karol Gola !


Żywioł sceniczny...
Lider- wielka osobowość sceniczna, wspaniały muzyk i wieczny poszukiwacz nowych muzycznych brzmień. Wojciech Mazolewski ! 

Mój egzemplarz Monster of Jazz z autografem Wojtka Mazolewskiego :)
 Pink Freud to jazzowy wulkan energii, ich koncerty są niepowtarzalne. Wszyscy skaczą i dziko przeżywają płynącą muzykę. Po muzykach widać, że grając na żywo, czują się jak ryby w wodzie :)


   Jest jeszcze jedna rzecz. Muzykę Pink Freud znam i uwielbiam ale do napisania tej recenzji zbierałam się dosyć długo. A to dlatego, ze chciałam dobrze zapoznać się z twórczością Autechre. Wszystko dlatego, że... dotychczas ich muzyki nie znałam. To może być dziwne, bo ja przecież kocham taką muzykę... jakimś jednak cudem o Autechre dowiedziałam się dopiero dzięki chłopakom z Pink Freud i jestem im za to niezwykle wdzięczna. Wydaje mi się, że poniekąd taki był też być może zamysł zespołu PF, żeby 'zarazić' muzyką Autechre więcej osób i pokazać ją nowym słuchaczom. W moim przypadku się udało :)
   Na płycie znalazło się 8 utworów z repertuaru Autechre, z płyt studyjnych: Incunabula ( 1993 ), Amber ( 1994 ), Chiastic Slide ( 1997 ) oraz z EP-ki Envane ( 1997 ).

Spis utworów na płycie Pink Freud plays Autechre: 

Pink Freud plays Autechre
 1. Laughing Quarter
 2. Goz Quarter
 3. Cichlii
 4. Basscadet
 5. Pule
 6. Bike
 7. Montreal
 8. Eggshell

Utwory na nowej płycie Pink Freud pochodzą głównie z pierwszych albumów Autechre, kiedy grali oni na kultowych już obecnie sprzętach np automat perkusyjny Roland TR-606. Muzykę tworzoną przez Autechre w duecie, Pink Freud przeniósł na cztery instrumenty: perkusję, gitarę basową, trąbkę oraz saksofon barytonowy. Słuchając aranżacji Pink Freud mam wrażenie, że najwięcej pracy wykonuje sekcja rytmiczna, w szczególności perkusista- Rafał Klimczuk, który musi przenieść niekiedy bardzo skomplikowaną rytmizacje Autechre na perkusję. Przez praktycznie całą płytę, jego gra jest niczym wystrzały z karabinu maszynowego. Przekłada się to na rytm, dziki i szaleńczy, tworzony przez perkusję i bas, w którym słychać rozmowę trąbki z saksofonem barytonowym. Na plecach ciarki ! Struktura utworów jest wierna oryginałom jednak wykonanie na instrumentach jazzowych brzmi niezwykle, momentami słychać prawdziwe 'smaczki' i detale, które niesamowicie wzbogacają oryginalne kompozycje Autechre. Moim ulubionym utworem na płycie, który pokazuje właśnie taki pazur Pink Freud jest Montreal. Mniej więcej w połowie, w niejako punkcie kulminacyjnym saksofon barytonowy zaczyna wibrować, pulsować, ma się wrażenie, ze muzyka ulatuje w powietrze. Z całą pewnością ta wierność oryginałom to hołd ekipy Wojtka Mazolewskiego zespołowi Autechre, udało im się też w tą muzykę wpompować jazzową duszę, tchnąć w nią zupełnie nowe uczucia i emocje. Utwór Bike, niby strukturalnie oparty na oryginale, ale niesamowicie rozbudowany, brzmi zupełnie inaczej, mocny bas, tłucząca się perkusja, niski- posępny ton barytonu i dźwięki trąbki tworzą z tego kawałka jakąś kompletnie inną historię.
Dla porównania wrzucam Bike w wersji oryginalnej Autechre i w wersji Pink Freud, polecam przesłuchać najpierw oryginał, a później wersję Pink Freud :)

 Niejako kompozycje Autechre w wykonaniu Pink Freud wydają się dostępniejsze dla słuchacza, 'cieplejsze'. Oprócz instrumentów klasycznych, muzycy PF dobudowują również przestrzenie dźwiękowe za pomocą różnego rodzaju gadżetów elektronicznych, stosują np syntezator czy pogłos. To jednak instrumenty, na których grają na co dzień pełnią rolę pierwszoplanową. Co jest ciekawe to fakt, że płyta ta została nagrana na żywo. Podczas koncertu w Katowickiej Hipnozie, o którym wspominałam wcześniej. O fakcie, że płyta została nagrana na żywo dowiadujemy się dopiero pod jej koniec, kiedy słychać publiczność, w utworze Eggshell. Pomimo bardzo trudnego materiału, słuchając płyty ma się wrażenie, że muzycy czują się jak przysłowiowe ryby w wodzie. Teraz trzeba tylko czekać, aż wyruszą ze swoją muzyką Autechre w trasę koncertową- a to podobno już niedługo :)
   Ta płyta to coś zupełnie nowego w polskim jazzie. Przede wszystkim jest to muzyka inspirowana zespołem Autechre- grającym IDM ( Intelligent Dance Music ) oraz muzykę elektroniczną, a zagrana i brzmiąca jak przepiękny nowoczesny jazz. Muzycy Pink Freud pokazali po raz kolejny jakimi są muzykami- prawdziwymi wizjonerami, eksploratorami muzycznymi nie bojącymi się podejmować nowych, trudnych wyzwań. Tą płytą rzeczywiście pokazali, że muzyka nie ma ram i ograniczeń gatunkowych. Z całą pewnością mogę stwierdzić, że płyta Pink Freud plays Autechre może się spodobać zarówno ich fanom, jak i słuchaczom muzyki Autechre. Jest to muzyka dla fanów nowoczesnego jazzu, dla fanów muzyki industrialnej, muzyki elektronicznej, dla wszystkich tych, którzy poszukują na co dzień nowoczesnego brzmienia. Pink Freud plays Autechre, to muzyka, która ulatuje, wibruje, rozedrgana, gdzieś w przestrzeni. Polecam Wam kochani bardzo gorąco, projekt innowacyjny, płytę trzeba mieć koniecznie, bo jest to muzyka, która niszczy granice pomiędzy gatunkami i pokazuje to co w niej najpiękniejsze: wolność, otwartość i emocjonalność- która ma wiele źródeł.

Warszawski koncert Pink Freud, na którym zagrali materiał z nowej płyty. Na początku cudowny Montreal :)

sobota, 23 stycznia 2016

Ostatnie koncerty: Krzysztof Lenczowski oraz Bethel. Czyli dwa żywioły i mnóstwo dobrej muzyki !

   Byłam ostatnio na dwóch ciekawych koncertach. Tydzień temu, 15 stycznia na koncercie Krzysztofa Lenczowskiego, promującego swój autorski projekt 'Internal Melody'. Wczoraj z kolei na IX urodzinach zespołu Bethel :) Jak widać nie ograniczam się gatunkowo. Czytałam ostatnio bardzo ciekawy wywiad z Wojtkiem Mazolewskim. Pan Mazolewski uważa, że nie ma różnych gatunków muzycznych/stylów, istnieją jedynie różne wrażliwości muzyczne. Wrażliwość muzyczna przekłada się na muzykę, którą tworzą muzycy. Zgadzam się z tym w 100%, jedynie co mogę powiedzieć to to, ze ubraliśmy muzykę w określone muzyczne ramy gatunkowe chyba jedynie z lenistwa i dla własnej wygody. Łatwiej jest stworzyć gatunki muzyczne i wybierać później muzykę pod nasze gusta. Kilka słów o ostatnich muzycznych wojażach.

   Krzysztof Lenczowski zaprezentował swój autorski projekt 'Internal Melody' we wrocławskim klubie Vertigo. Wystąpili z nim muzycy: Grzech Piotrowski na saksofonie tenorowym, Kajetan Galas na organach Hammonda oraz Tomasz Waldowski na perkusji. Lenczowski najbardziej znany jest ze swojej macierzystej formacji Atom String Quartet, gdzie gra na wiolonczeli. Jego 'Internal Melody' została wydana we wrześniu 2015 roku. Bardzo ciekawy projekt muzyczny, najbardziej ciekawy jest fakt, że Lenczowski- wiolonczelista jest tutaj liderem. Niezwykle rzadko zdarza się żeby w zespole jazzowym  rolę wiodącego instrumentu pełniła wiolonczela. A tutaj proszę, wiolonczela w pełnej krasie odsłoniła przede mną pełnię swoich możliwości. Wiolonczela kojarzyła mi się zawsze z instrumentem delikatnym, wiotkim i miałam określone, wyrobione już wyobrażenie o tym jakie dźwięki wydobywa ten instrument. Przeżyłam pełne zaskoczenie, zdecydowanie pozytywne i całe spektrum nowych wiolonczelowych doznań. Do tego u boku Krzysztofa Lenczowskiego zagrał jeden z moich ulubionych polskich saksofonistów- sympatyczny Grzech Piotrowski- na saksofonie tenorowym. Grzech  gra bardzo energicznie, emocjonalnie, wydobywał ze swojego tenora przepiękne głębokie dżwięki ( <3 ! ). Ostatnio wydał świetną płytę ze swoją World Orchestra- projekt łączący jazz z muzyką świata.

klub był wypełniony po brzegi...
okładka płyty Internal Melody
  Koncert był podzielony na dwie części, muzycy zagrali głównie materiał z nowej płyty oraz kompozycję Atom String Quartet- Winter Song i jeden utwór autorski Grzecha Piotrowskiego ( tytułu niestety nie pamiętam ). Kiedy panowie grali miałam wrażenie, że nikt nie stoi z boku, każdy grał z taką samą intensywnością i zaangażowaniem. Z oczywistych względów wyraźnie wyróżniała się wiolonczela. Dużo było saksofonu, który brzmiał dziko i bardzo ekspresyjnie. Smaczku dodawały delikatne podrygi organów Hammonda. Perkusista to zwalniał to przyśpieszał, idealnie odczytywał zamysł lidera. Popisał się również pod koniec efektowną solówką. Bardzo udany koncert, sygnowany już szyldem Europejskiej Stolicy Kultury. Klub pękał w szwach, ludzie przybyli posłuchać jazzu tak licznie, że niektórzy musieli siedzieć na podłodze. Ale raczej im to nie przeszkadzało. Cieszy mnie taka duża popularność takich wydarzeń, fajnie jest przeżywać muzykę wspólnie. Polecam posłuchać płytę. Zawiera 7 utworów, które utrzymane są w europejskiej jazzowej stylistyce okraszone bardzo nowoczesnym brzmieniem.W utworach słychać same instrumenty, bez zbędnych elektronicznych zabawek czy gadżetów, pomimo to momentami muzyka zbliża się wręcz do muzyki elektronicznej. Mój faworyt na płycie to utwór Night Driver- bardzo szybki, brzmiący mocno elektronicznie zaprawiony nutą folkową. Na żywo brzmiał fantastycznie ! Drugi faworyt to przepiękna hipnotyzująca ballada- Largo, wykonanie na żywo mnie absolutnie zaczarowało. Ciekawy projekt, który odkryłam w zasadzie na 2 dni przed koncertem. Chciałam iść posłuchać jazzu na żywo, zobaczyłam w rozkładówce Vertigo Krzysztofa Lenczowskiego- nazwisko brzmiało znajomo. Muzykę 'Atomów' znam i uwielbiam. Nie wiedziałam, że nagrał autorską płytę, Pozytywne zaskoczenie. Gorąco polecam płytę, możecie ją kupić np tutaj.


   Wczoraj z kolei postanowiłam pobawić się przy dźwiękach rodem ze słonecznej Jamajki. Każdy kto mnie zna wie, ze lubię reggae ale nie przesadnie. Mam kilka ulubionych wykonawców i płyt. Od czasu do czasu lubię posłuchać reggae na żywo. Nadarzyła się wyśmienita okazja, kolejne już urodziny zespołu Bethel, dokładniej 9-te urodziny. Rok temu również na ich urodzinach bawiłam się wyśmienicie, więc zrobiłam sobie powtórkę z rozrywki. Impreza odbywała się w klubie Alibi. Zanim na scenie pojawił się Bethel, zagrało kilka innych zespołów. Atmosfera była coraz wspaniała, wszyscy 'bujali' się w rytm słonecznej muzyki. Wokaliści, zazwyczaj z pięknymi dredami ;) śpiewali natchnieni niczym kopie Boba Marleya. Dużo ciekawych instrumentów, głównie dętych, trąbek czy puzonów, ale też pojawiły się skrzypce. Po 21 na scenę wkroczył Bethel. Zagrali swoje największe przeboje, sprawdzone hity: Dobrze że jesteś, We wanna fight czy Jedna miłość i wiele innych. Wszyscy śpiewali razem z Grzegorzem Wlaźlakiem przepiękne teksty o miłości, pokoju i Babilonie :) Dzisiaj mam zdarte gardło, tak było :) Bethel dał wszystkim potężny zastrzyk pozytywnej energii i dużo dużo świetnej muzyki. Grali prawie 3 godziny, dali z siebie wszystko. Za rok napewno wybiorę się na X urodziny :)

impreza jak widać zdecydowanie udana !

   Dwa wieczory, dwa koncerty, z zupełnie inną muzyką. Dużo dobrych dźwięków i mnóstwo emocji. Cała masa pozytywnie zakręconych muzycznie ludzi. Dorzucam kilka zdjęć, przepraszam za jakość, robione telefonem.

piątek, 15 stycznia 2016

Krótki przewodnik po świecie muzycznego szaleńca

  Audiofile, melomani, muzyczni szaleńcy- miłośnicy muzyki, osoby opętane przez muzykę. Takich ludzi wokół nas jest cała masa, widzimy ich codziennie na ulicy, w pracy, są naszymi znajomymi, członkami naszych rodzin. A może zadaj sobie pytanie czy aby Ty nie jesteś muzycznym szaleńcem? Jeśli namiętnie słuchasz muzyki, ciągle sobie coś nucisz, a Twoja noga nieśmiało tupie w takt jakiejś melodii to wiedz, że prawie na pewno zostałeś opętany przez muzykę. Ale nie martw się to nic złego, wręcz przeciwnie :)
W tym krótkim przewodniku opisze jak rozpoznać omawianego miłośnika, scharakteryzuję krótko najpopularniejsze zachowania oraz zwyczaje. Może dzięki temu inaczej spojrzymy na człowieka, który nuci sobie pod nosem ignorując innych, idąc chodnikiem przed siebie.
   Skąd w ogóle wzięło się u niektórych ponadprzeciętne zainteresowanie muzyką? Dlaczego tak bardzo kochają muzykę, że nie mogą bez niej żyć. Za wszystko odpowiedzialny jest nasz osobisty panel sterujący, nasza centrala – czyli nasz mózg. Jest to temat bardzo skomplikowany i zapewne nie do końca jeszcze poznany i opisany. Przymierzam się do przeczytania w najbliższym czasie książki Oliviera Sacksa 'Muzykofilia', znajdują się w niej konkretne przykłady osób opętanych przez muzykę oraz jak to wszystko ma się właśnie do naszego mózgu. Myślę, że jak przeczytam to napiszę o tym więcej. Tymczasem wróćmy do naszego przewodnika.

Jak rozpoznać muzycznego szaleńca?


   Wbrew pozorom myślicie może, że najwięcej takich osób jest wśród muzyków. Owszem, muzycy z całą pewnością zostali opętani przez dźwięki. Swoje opętanie muzyką oraz umiejętnością czytania nut i grania na instrumencie zamieniają na muzykę, którą tworzą. Są oni z całą pewnością osobami wyjątkowymi, którzy swoje muzyczne objawienia, dźwięki, które pojawiają się w ich głowach przelewają na pięciolinię i zamieniają na muzykę. Są jednak i tacy, a jest ich całkiem sporo, którzy muzyki nie tworzą ale muzyczną namiętnością opętani zostali. Omówię kilka kwestii charakterystycznych. Kwestia codziennego funkcjonowanie. Są to osoby, które praktycznie stale odczuwają potrzebę słuchania muzyki, niemalże uzależnione od dźwięków- od wibracji, które dźwięki niosą, Słuchają w domu, wychodząc z domu zabierają swój odtwarzacz mp3 i słuchawki, trzeba przecież być stale podłączonym, to jest jak uzależnienie. W pracy jeśli maja możliwość też słuchają, jeśli nie, nucą w głowie, przywołują w myślach ulubione kawałki w oczekiwaniu na koniec pracy. Kwestia koncertów na żywo. Takie osoby bardzo często chodzą na koncerty, lubią przeżywać muzykę wspólnie z innymi takimi jak oni. Dodatkowo cenią sobie możliwość zobaczenia ulubionego artysty muzyka na żywo oraz patrzenie jak ten wykonuje swoją muzykę, wzajemne dzielenie się emocjami jest bardzo ważne. Kwestia zbieractwa. Często też nasz muzyczny opętaniec kolekcjonuje płyty z muzyką, lubi mieć fizyczny dowód muzyczny w swojej kolekcji. Uwielbia oglądać rzeczoną płytę, o słuchaniu nie wspomnę, dziesiątki razy przegląda dołączoną do płyty książeczkę, wielokrotnie czyta. Dopatruje się w tekstach utworów powiązań z własnym życiem lub tez szuka swojej drogi. Kolekcjonowanie płyt wiąże się też czasami z koniecznością posiadania coraz lepszego sprzętu do odtwarzania muzyki, przecież to ważne, żeby z płyty wycisnąć maksimum, najmniejszy szmer na płycie może być przecież celowym zamysłem naszego ulubionego artysty. Kwestia utożsamiania się z ulubionym artystą. Nie wszyscy ale większość muzycznych maniaków lubi mieć w swojej szafie koszulkę albo pić poranną kawę z kubka z wizerunkiem ulubionego wykonawcy/zespołu. Niektórym zdarza się jeszcze zrobienie sobie tatuażu z nazwą ulubionej płyty, wykonawcy albo po prostu taki sam tatuaż, który nasz ulubieniec sam posiada. Jeszcze inni upodabniają się wyglądem do swojego ulubieńca. Kwestia gry na instrumencie. Według mnie istnieją dwa typy ludzi, muzycznych szaleńców, którzy nie będąc wcześniej sami umuzykalnieni pod wpływem impulsu sami postanawiają zakupić instrument i zacząć naukę gry. Typ pierwszy: pod wpływem ekscytacji muzyką/muzykiem/grą tego muzyka na instrumencie postanawiają, że sami zaczną naukę i za jakiś czas na pewno będą grać właśnie jak nasz ulubieniec. Niestety po zakupie ( często drogiego ) instrumentu oraz po przejściu pierwszej fali ekscytacji, następuje zejście na ziemię. Okazuje się, że zgłębienie teorii muzyki i przeniesienie jej w praktykę przerasta możliwości muzycznego wariata. Instrument ląduje w szafie lub zostaje dumnie eksponowany, gdzieś w naszym mieszkaniu, przypominając o małym muzycznym epizodzie. Typ drugi: to trochę typ pierwszy, z tą różnicą, że z jakiegoś powodu nauka gry mu wychodzi. Ćwiczy więc godzinami, nie daje żyć sąsiadom. Często zakłada zespół ( złożony z podobnych jemu samemu ) i czasami jeśli starczy mu cierpliwości i umiejętności może stać się artystą muzykiem z krwi i kości, wydaje płyty i gra koncerty. Jeśli to nie wypali to szaleniec żyje dalej, gra dla rodziny, dla siebie i odczuwa wielką satysfakcje, że się udało. Istnieją też ludzie, którym wystarcza samo marzenie, wizje tego, że mógłby też grać. Ale na marzeniach tylko poprzestają. Patrzą jak inni grają, oglądają występy live i wyobrażają sobie, że to właśnie oni tak grają tę solówkę. Kwestia efektów znajomości z muzycznym szaleńcem. Mając kogoś takiego blisko siebie możemy mieć pewność, że zawsze będziemy na bieżąco z muzycznymi nowościami na przykład. Bo oto idziemy na spotkanie z naszym muzycznym szaleńcem, standardowo rozmawia się o różnych rzeczach dnia codziennego, o problemach itd. Nie z muzycznym wariatem, będzie godzinami raczył nas opowieściami o nowych płytach, o tym na jakim był ostatnio koncercie i co to ostatnio nie zrobił jego ulubiony wykonawca. Czasami drugą stronę to zainteresuje, nawet jeśli nie to nie powie tego głośno. Wysłucha tego cierpliwie, pokiwa głową bo w głębi serca przecież lubi tego wariata po drugiej stronie. Bywa tak, że wielbiciel muzyki podsunie nam płytę, która nam się spodoba albo zabierze nas na koncert, na który byśmy nie poszli, gdyby nie on, a koncert okaże się dla nas rewelacją.



Podsumowanie. Typowe sytuacje, zachowania, zagrożenia i miejsca, gdzie spotkamy muzycznego szaleńca:
  • W tramwaju: siedzi wygodnie w słuchawkach na głowie. Jego ręka wystukuje rytm o kolano a noga drży niespokojnie. Patrzy nieobecnym wzrokiem, widać, że w rzeczywistości jest gdzie indziej. Zdarza  mu się przegapić przystanek.
  • Na ulicy, idzie dziarskim krokiem. Na uszach słuchawki. Wzrok nieobecny. Stwarza wysokie zagrożenie dla kierujących pojazdami, dla innych pieszych oraz dla bezpieczeństwa samego siebie.
  • W sklepie z płytami. Wchodzi, od razu kieruje się w upragnionym kierunku. Szuka określonej płyty. Nie spocznie dopóki nie znajdzie. Będzie grzebał między półkami nawet na kolanach, aż znajdzie. W desperacji jeśli nie potrafi zrobić tego sam pyta błagalnie sprzedawcę. Gdy już ją znajdzie, będzie ją przeglądał z każdej strony, macał, sprawdzał i napawał się widokiem, potem pójdzie do kasy z wyrazem tryumfu na ustach.
  • Na koncercie. W zależności od gatunku. Może stać nieruchomo albo siedzieć. Nie ma z nim absolutnego kontaktu. Wpatrzony w scenę, czasami z zamkniętymi oczami i wyrazem błogości na twarzy. Albo też wariuje pod samą sceną, tańczy, śpiewa razem z wykonawcą, również nie ma z nim kontaktu, a stopy innych stojących obok są zagrożenie zmiażdżeniem.
  • W pracy. W zależności od pracy jaką ktoś wykonuje. Jeśli ma możliwość to słucha muzyki, praca idzie mu wtedy znacznie łatwiej i przyjemniej. Charakterystyczna cecha, śpiewanie pod nosem, wystukiwanie rytmu palcami. Zagrożenia, nie słuchanie innych, odcinanie się od całego wszechświata . Jeśli nie ma możliwości słuchania staje się nerwowy, spogląda na zegarek i odlicza czas do wyjścia. Może być mniej produktywny, nie potrafi się skupić.
   Mam nadzieję, że teraz będziecie inaczej patrzeć na takich ludzi. Oni po prostu żyją w innym świecie. W świecie dźwięków. Czasami może to kogoś irytować ale wiedzcie że muzyczni szaleńcy już tacy są. W ich głowie gra muzyka i nikt ani nic tego nie zmieni. Trzeba jedynie być wyrozumiałym i to zaakceptować. To uzależnienie, z którym bardzo trudno walczyć. W zasadzie chyba nawet nie powinno się walczyć, bo muzyczny wariat to w gruncie rzeczy nieszkodliwy i z całą pewnością pozytywny... wariat. Wiem coś o tym :)





W muzycznym niebie...

poniedziałek, 11 stycznia 2016

David Robert Jones wszystkim znany jako David Bowie 08.01.1947 - 10.01.2016

Wczoraj odeszła legenda muzyki. Dzisiaj kiedy się o tym dowiedziałam kompletnie mnie zatkało... jeszcze kilka dni temu z radością wykładałam jego nową płytę na półkę sklepową. Wspaniały muzyk, wizjoner prawdziwa ikona. Multiinstrumentalista,w tym wspaniały saksofonista. Na scenie muzycznej przybierający różne wymyślone przez siebie osobowości muzyczne. Wydał 26 albumów studyjnych, mnóstwo kompilacji oraz albumy z muzyką filmową. Jego ostatni w życiu teledysk, nagrany do utworu Lazarus to swoiste mroczne pożegnanie z fanami. Przegrał walkę z rakiem. 10 stycznia rozpoczął swoją wieczną kosmiczną wędrówkę :(

ps: polecam przeczytać książkę ' David Bowie.Starman. Człowiek, który spadł na ziemię' autorstwa Paula Trynka. Książka fajnie opowiada o życiu i karierze tego niezwykłego człowieka. Całkiem gruba lektura bo 512 stron ale czyta się ją bardzo szybko i z wypiekami na twarzy. 

Lata 70-te - Bowie jako Ziggy Stardust

Bowie jako The Thin White Duke

Bowie w 2015 roku


 ' David Bowie. Starman. Człowiek, który spadł na ziemię' Paul Trynka



niedziela, 10 stycznia 2016

Muzyka z filmu Marzyciel ( Finding Neverland ) Jana A.P. Kaczmarka

 Nie bez powodu na pierwszy ogień wybrałam właśnie ten soundtrack. Piorunujące wrażenie na mnie wywołał zarówno film jak i muzyka właśnie.
Film powstał w roku 2003, jego reżyserem jest Marc Forster, a główne role zagrali Johny Depp oraz Kate Winslet. W wielkim skrócie. Film opowiada historię szkockiego pisarza, dramaturga- Jamesa M.Barrie ( Johny Depp ), który zaprzyjaźnia się z czterema chłopcami, którzy stopniowo wywracają jego życie do góry nogami. Dzięki codziennemu przebywaniu ze sobą, fascynującym zabawom, chłopcy na nowo rozbudzą w dramaturgu dziecięcą wyobraźnię oraz wrażliwość. Zainspiruje go to do późniejszego stworzenia swojej najlepszej sztuki – Piotrusia Pana. O filmie nie będę się rozpisywała, jeżeli ktoś z czytających go do tej pory nie widział to jest to pozycja obowiązkowa. Ogląda się go jednym tchem, obraz pobudza do wielu refleksji, wzrusza i bawi jednocześnie. Przeznaczony jest chyba głównie dla dorosłych, którzy na nowo muszą odnaleźć w sobie dziecko- co w dzisiejszym świecie pełnym codziennego zabiegania, braku czasu i pędem za pieniądzem, jest tym bardziej ważne. Tyle o filmie, teraz o muzyce.
  Dlaczego na samym początku wywlekam akurat tę płytę? Stara sprawa, ścieżka ma już ponad 10 lat, ja postanowiłam jednak niektórym o niej przypomnieć, a pozostałych, którzy jeszcze jej nie znają gorąco zachęcić do jej przesłuchania. Kolejny powód znajduje się w pierwszym poście jaki zamieściłam. Mianowicie płyta z kompilacją muzyki Jana Kaczmarka wykonywaną przez Leszka Możdżera 'Kaczmarek by Możdżer'. Na owej płycie znajdują się w sumie 4 utwory z Marzyciela- w ten sposób 'odkryłam' ów film i muzykę. Wspominałam już że 'Kaczmarek by Możdżer' to płyta, która otworzyła przede mną muzykę instrumentalną- muzykę filmową oraz jazz. Wreszcie tytuł i główna postać w filmie: Marzyciel- bujający w obłokach, żyjący w swoim świecie wyobraźni i piękna, patrzący na świat oczami dziecka- nieustannie zafascynowany i cieszący się z małych rzeczy. Tytułowy marzyciel to ja. Ostatni powód jest bardzo prosty, dotychczas muzykę z Marzyciela słuchałam w internecie, jednak ostatnio przez zupełny przypadek płytę kupiłam- musiałam więc o niej napisać- to był znak :)
Muzykę do Marzyciela skomponował nasz rodak- Jan A.P. Kaczmarek, na stałe mieszkający w Stanach Zjednoczonych- jeden z największych kompozytorów muzyki filmowej w Polsce ale też świecie. Skomponował ścieżki dźwiękowe do takich filmów jak Quo Vadis, Niewierna, Hania czy Mój przyjaciel Hachiko. W sumie na swoim koncie ma ponad 50 soundtracków. Podobno muzykę do 'Marzyciela' chcieli skomponować James Horner czy Danny Elfman ( a więc znaczący twórcy muzyki filmowej), ostatecznie rola ta przypadła Panu Kaczmarkowi. I na całe szczęście ! Nasz rodak za muzykę do Marzyciela otrzymał w 2005 roku Oskara, całkowicie i absolutnie zasłużenie.
Ścieżka dźwiękowa składa się z 23 utworów, każdy z nich tworzy osobną opowieść, grane razem hipnotyzują słuchacza sprawiając, że nie można oderwać się od odtwarzacza. Łączny czas trwania to 58:35 minut. Orkiestra pod dyrekcją Nicka Ingmana, soliści: skrzypce- Clio Gould, fortepian- Leszek Możdżer, gitara oraz mandolina- John Paricelli oraz szkolny chór chłopięcy- Brompton Oratory School Choir.
Płytę rozpoczyna Where is Mr.Barrie?, który zaczyna się delikatną grą orkiestry wzbogaconą o dźwięk dzwoneczków oraz śpiew chóru- doskonale wprowadza nas w fabułę filmu oraz pozwala wyobrazić sobie głównego bohatera, Pana Barryego- wrażliwego artystę, dorosłego mężczyznę z naturą niesfornego dziecka. Dalej następuje The Park i do pozostałych instrumentów dołącza majestatyczny fortepian. Dancing with the Bear- utwór 3 na płycie, gdzie kompozytor oraz muzycy wyczarowali dźwiękami figlarność sceny, gdzie Barrie tańczy ze swoim psem w parku wyobrażając sobie, ze tańczy z niedźwiedziem. Następuje The Kite, bardzo powoli muzyka płynie, by w kulminacyjnym momencie dać upust emocjom obrazując scenę, kiedy jeden z chłopców po kilku próbach wzbił w powietrze latawiec. Utwór 6 Neverland- Piano variation in blue to solowy popis fortepianu, za którego klawiaturą zasiadł nie kto inny jak Leszek Możdżer- pianista wielokrotnie współpracujący z Janem Kaczmarkiem, dobór pianisty nie był przypadkowy, chyba tylko Możdżer mógł w taki sposób zinterpretować i zagrać ten utwór. Delikatna, wzruszająca melodia fortepianu w tym utworze jest głównym motywem na płycie mającym wprowadzić słuchacza do bajkowej krainy Nibylandii. Po tej wariacji następuje zabawny The Spoon on the nose z towarzyszeniem chóru oraz dalej The Pirates z bardzo mocnym udziałem instrumentów dętych przeplatanych dźwiękiem fletów oraz akordeonu, tworząc coś w rodzaju radosnego marszu na cześć zabawy dzieci w piratów. Następny utwór zdecydowanie spokojniejszy, obrazujący zupełnie inne emocje- The Marriage, smutne dźwięki harfy, fletów i oboju mają zobrazować nieudane małżeństwo głównego bohatera. Utwór 10- Children arrive znowu wprowadza nas w radosną atmosferę, powtarza się motyw fortepianowy z utworu Neverland- piano variation in blue, grany kilkakrotnie zaczynając wolno i stopniowo zwiększając tempo. Króciutki Drive to the cottage, muzyczna ilustracja podróży na wieś z dominującą rolą smyczków, fletów i dzwonków oraz The Peter Pan overture, gdzie bardzo mocno wkracza orkiestra z fletami na czele. Utwór symboliczny, obrazujący moment narodzenia się pomysłu na spektakl Piotruś Pan. Utwór 13 Peter, jest tak delikatny jak tytułowy Peter- chłopczyk poraniony, zbyt dojrzały jak na swój wiek, na końcu utworu nostalgicznie zaczyna fortepian i kontynuuje w kolejnych dwóch tematach. Impossible opening, tutaj na nowo rozbudza się uczucie radości powodowane swawolną grą Możdżera na fortepianie. Utwór ilustruje premierę spektaklu Piotruś Pan, na koniec przepięknie harfa, która nakreśla znowu główny motyw dźwiękowy ścieżki. The Rehearsal, flety, harfa, fortepian i delikatnie mandolina prowadzą nas do tematu 18 na ścieżce dźwiękowej- Neverland- Minor Piano Variation, gdzie znowu dominuje samotny fortepian. Bardzo obrazowy, utwór 20 This is Neverland, choroba matki chłopców i jej symboliczna podróż do Nibylandii ( jej śmierć)odtworzona została za pomocą gitary oraz wymownym dźwiękiem dzwonków na koniec. Atmosfera przemijania panuje również w kolejnym utworze- Why Does She Have To die? , tutaj do dominujących skrzypiec dołącza chór. Płytę wieńczy Forgotten overture, wspaniałe zakończenie, dominuje główny motyw muzyczny Nibylandii, gra fortepian, słychać również dzwonki, akompaniuje chór chłopięcy. Bardzo spektakularny i złożony koniec płyty.
  Całość jest naprawdę wspaniała. Kaczmarek mistrzowsko pokazał wszystkie emocje, radość, euforię, spontaniczność, delikatność ale też smutek, twardą codzienność. To wszystko pokazał nam swoją muzyką, dodał do tego pierwiastek magiczny, który wyczarował na pewno dodając w utworach chociażby niepozorny dźwięk dzwonków. Wplótł w muzykę dziecięcą wrażliwość, udało mu się to na pewno dzięki chórowi. Ogromną rolę odgrywa fortepian i gra Leszka Możdżera, który gra z charakterystyczną dla siebie wrażliwością, delikatnością uderzań w klawisze, mistrzowsko buduje emocje. Ta płyta zapada w pamięć już po jednym przesłuchaniu. Bardzo serdecznie polecam słuchać jej wieczorem, najlepiej po zmierzchu, po ciężkim dniu w pracy. Może stać się tak, że pod wpływem tych dźwięków odwiedzimy naszą wewnętrzną Nibylandię. Nie ma się co wstydzić, każdy z nas dorosłych potrzebuje czasami pomarzyć i przypomnieć sobie nasze wewnętrzne dziecko. Ten film i muzyka jest o tym, że dzięki wyobraźni można przetrwać nawet największe zakręty naszej codzienności. Cóż Pani w dredach nigdy o tym nie zapomina i Wam też tego życzy :)

ps: z racji niedzieli- z reguły dnia raczej leniwego, polecam nie zwlekać i rozmarzyć się jeszcze dziś :)



piątek, 8 stycznia 2016

O początkach na początek- czyli jak to z tą muzyką u mnie było i jest

 Początki u mnie były bardzo niepozorne. Urodziłam się i wychowałam w Wałbrzychu. Jako dziecko nie przejawiałam jakichkolwiek zdolności muzycznych ani nie interesowałam się muzyką bardziej niż inni moi rówieśnicy. Jedynie co to od zawsze uwielbiałam słuchać muzyki godzinami, najlepiej na słuchawkach. Pamiętam, że mieliśmy w domu całkiem dobry jak na tamte czasy magnetofon na kasety oraz małą kolekcje kaset właśnie. Rodzice mieli podobno wcześniej gramofon ( bambino)ale tego nie pamiętam. Co tydzień w piątek mieliśmy w domu akcję sprzątanie/odkurzanie, doskonale pamiętam te piątki bo mama zawsze puszczała na cały regulator takie perełki jak Modern Talking czy Classix Nouveaux. Jeszcze później w piątki nasz dom rozbrzmiewał cudownym głosem Enyi, Nory Jones oraz panów z Buena Vista Social Club.
Pamiętam mój pierwszy walkman firmy panasonic. W radiu w tamtym czasie popularna była piosenka niemieckiego DJ-a Schillera – I feel you. Nagrałam ją na obu stronach kasety i słuchałam non stop. Później kupiłam sobie jego płytę: Schiller- Leben to pierwsza płyta CD jaką kupiłam. Ale wracając do kaset. W mojej kasetowej kolekcji było De Mono, Britney Spears czy też OMD. Jak widać wielka różnorodność. Chyba nigdy nie ograniczałam się do jednego gatunku muzycznego, w młodości słuchałam dużo muzyki elektronicznej, popu i trochę muzyki polskiej, jeszcze później trochę rocka. Bardzo powoli kasety zastępowane były płytami CD, stąd też walkmany zastępowane były discmanami- przenośnymi odtwarzaczami płyt CD. Swój pierwszy dostałam na gwiazdkę, dokładnie kiedy nie pamiętam.
Zaczęło się słuchanie płyt CD. Wspomniany już wcześniej Schiller to moja pierwsza 'oryginalna' płyta, zakupiona w Wałbrzyskim empiku, oryginalna bo z hologramem zaiksu, z książeczką, a przede wszystkim muzyka znajdująca się na krążku była wykonywana faktycznie przez wykonawce wskazanego na okładce płyty. Niby oczywiste, a jednak nie zawsze. W sklepach ( szczególnie w tzw supermarketach ) lub też na targowiskach, można było kupić Cdki takich wykonawców jak Madonna, Metallica itd. za 4,99 czy też 9,99. Parokrotnie dałam się na to nabrać, jakie było zaskoczenie w domu kiedy okazywało się że płytę Madonny nie śpiewa wcale wspomniana Madonna a np. 'The Singers', którzy wykonują utwory z repertuaru Madonny ( oczywiście to było napisane na płycie ale bardzo małymi literami, gdzieś tam w rogu). A więc tylko porządne sklepy muzyczne i płyty oryginalne. Niestety jako że wtedy moim jedynym źródłem dochodu było kieszonkowe od rodziców nie stać mnie było na zbyt częsty zakup płyty oryginalnej. Kwitło wtedy piractwo i niechlubnie muszę się przyznać, że ja również z niego korzystałam. Dla mnie wtedy była to praktycznie jedyna oprócz radia możliwość posłuchania ulubionego wykonawcy. Oczywiście dzisiaj też czasami coś 'ściągam' ale również bardzo dużo kupuję. Moje potrzeby muzyczne są na tyle wysokie, że musiałabym zarabiać krocie, żeby móc kupić wszystkie płyty, które chciałabym posłuchać (mam nadzieję że w przyszłości to się zmieni ;) ). W gimnazjum ( tak tak jestem z tych, którzy do gimnazjum chodzili) dostałam pierwszą MP4-rkę ( nie MP3 a MP4- odtwarzacz muzyki z malutkim ekranikiem umożliwiającym oglądanie wgranych wcześniej teledysków czy zdjęć), chodziłam z tym maleństwem wszędzie. Trzeba tez stwierdzić,że od zawsze uwielbiałam gadżety- zwłaszcza te muzyczne.
   Co do fascynacji muzycznych. Po Schilerze przyszła kolej na uwaga uwaga Piotra Rubika :) tak tak, miałam kilka jego płyt i śmiało można stwierdzić, że chyba się w nim podkochiwałam. Swego czasu wymusiłam nawet na moich rodzicach wyjazd na jego koncert, zdaje się że grał wtedy na rynku w Jeleniej Górze ( nie jestem jednak pewna czy to było na pewno tam- ale to nieważne). Po Rubiku słuchałam znowu bardzo dużo muzyki elektronicznej, często było to już nawet chyba techno. Tacy wykonawcy jak ATB czy Scooter... O ile do niektórych wracam do dziś, to o niektórych wolałabym zapomnieć ;) Bardzo poważna fascynacja muzyczna, która trwa zresztą do dziś zaczęła się w liceum, na przełomie pierwszej i drugiej klasy - było to U2. Chłonęłam ich muzykę jak gąbka, podobały mi się wszystkie ich płyty, na plecaku nosiłam naszywki z symbolem U2, a na co dzień koszulki z ich wizerunkiem. Byłam na dwóch ich koncertach, pierwszy w Chorzowie- 06.08.2009, gdzie publiczność na stadionie utworzyła biało-czerwoną flagę podczas utworu 'New Years Day'- zainspirowanym polską Solidarnością. Drugi koncert w niemieckim Hannoverze- 12.08.2010- byłam pod samą sceną !. Od tej pory czekam na kolejny ich koncert w Polsce, kto wie może nawet na stadionie we Wrocławiu :)
   Wyprowadziłam się z Wałbrzycha do Wrocławia, poszłam na studia, poszłam do pierwszej pracy (parszywej zresztą - w McDonaldzie). I zaczęłam jeszcze więcej słuchać muzyki- miałam nieograniczone możliwości. Tak naprawdę jednak z chwilą, kiedy zaczęłam pracę w empiku, machina ruszyła na całego. Od samego początku byłam na dziale z płytami, codzienne nowości muzyczne, setki płyt i dziesiątki ludzi z pytaniami muzycznymi. Na początku nie było łatwo, przecież nie można się znać na wszystkim i znać każdej płyty/wykonawcy, a ludzie potrafili zadawać naprawdę trudne pytania ... Nie lubię nie wiedzieć, więc zaczęłam drążyć, sprawdzać i słuchać... dosłownie wszystkiego co mi wpadło w ręce. Robiłam to po to, żeby wiedzieć i nie dać się czymś zaskoczyć. Co prawda ludzie potrafią mnie zadziwiać nadal ale teraz jestem im za to wdzięczna. Dzięki temu poznaję nowe rzeczy i muzykę, która być może przeszłaby mi koło nosa.
Kiedy pracuje się w sklepie z płytami nie ma siły, żeby ich nie kupować. Po prostu, promocje, oferty specjalne, a to bym posłuchała, tę płytę bym chciała... i w ten sposób zaczęłam płyty zbierać. Czasami bywało tak, że w połowie miesiąca okazywało się że na jedzenie prawie nic nie zostawało ale co tam, jadłam cokolwiek, a z płyt już się cieszyłam :)
O mojej miłości do płyt winylowych. Zaczęło się od tego,że dosyć niespodziewanie dostałam gramofon, było to na początku studiów. Gramofon nie jakiś wypasiony, zwyczajny- była to Unitra model o nazwie 'Artur'. Dla mnie jednak był to sprzęt wręcz zaczarowany, nie mogłam się doczekać, kiedy odtworzę na nim pierwszego winyla. Kupiłam więc sobie analogową wersję 'Joshua Tree' U2 no i się zakochałam- bez reszty. Sama konieczność traktowania płyt winylowych, delikatnego obchodzenia się z nimi. Trzeba uważać żeby płyty nie porysować, nie wygiąć- wszystkie ewentualne uszczerbki słychać później podczas odtwarzania. No i samo odtwarzanie, uwielbiam wpatrywać się w gramofon, patrzeć jak igła wędruje po płycie, te trzaski... ech o winylach na pewno napiszę więcej kiedy indziej, po prostu dużo by pisać. W każdym razie mój Artur służył mi wiernie około dwóch lat, po tym czasie odmówił mi ostatecznie posłuszeństwa- spalił się silnik, chyba go po prostu mówiąc kolokwialnie 'zajechałam'. Obecnie używam gramofonu Dual 506, kocham go ponad życie- oby żył jak najdłużej. Zaczęło się zbieractwo winyli, obecnie mam ich około 150 i konsekwentnie poszerzam moją małą kolekcje.
   Kilka słów o jazzie. Pamiętam, że kiedyś przypadkowo z czystej ciekawości kupiłam płytę 'Kaczmarek by Możdżer'- płyta będąca podsumowaniem współpracy genialnego kompozytora muzyki filmowej Jana Kaczmarka z najlepszym ( moim zdaniem ) polskim pianistą jazzowym Leszkiem Możdżerem. Wprawdzie płyta z muzyką filmową ale dzięki niej sięgnęłam po płytę 'The Time' nagraną przez trio Możdżer/Danielsson/Fresco. Po pierwszym odsłuchu, zwaliło mnie z nóg, dosłownie... Byłam w szoku. Słuchałam, słuchałam i słuchałam, bez przerwy. Tak prawdziwej muzyki nie słyszałam jeszcze nigdy wcześniej. Po tej płycie były inne Możdżera ale też zaczęłam sięgać po płyty jazzowe innych wykonawców. Nagle okazało się że to to, że ta muzyka jest moja- ta, która przemawia do mnie najbardziej. Później zaczęły się koncerty jazzowe i wkroczyłam w magiczny świat, niczym Alicja w Krainie Czarów. Koncerty jazzowe lubię najbardziej, sama radocha, emocje wylewają się na nich wartkim strumieniem. Pod wpływem jazzu, zafascynowałam się saksofonem. Dokładniej rzecz biorąc pod wpływem koncertów Candy Dulfer, które oglądałam na kanale youtube. Podobało mi się brzmienie saksofonu, sposób grania, wszystko mnie w tym instrumencie fascynowało, te wszystkie przyciski, klapki, guziki... I te solówki na saksofonie... A poza tym uznałam, że saksofon to niezwykle seksowny instrument, zarówno dla kobiety jak i mężczyzny. No i postanowiłam, że kiedyś spróbuję, a co... Od zawsze czułam delikatną frustrację, że nie potrafię grać na żadnym instrumencie, owszem w przeszłości próbowałam, na gitarze, na keybordzie, na bębnach afrykańskich, ale były to krótkie epizody zakończone niepowodzeniem. Podobno zdolności muzyczne ma się w sobie albo nie. W mojej rodzinie nikt nie muzykuje ani nie zajmuje się muzyką. Wyjątek stanowi mój tato, który miał epizod ze szkołą muzyczną, do której uczęszczał 1,5 roku, uczył się grac na perkusji- zrezygnował, niestety... Postanowiłam podjąć wyzwanie- jak na razie nie można mówić o spektakularnym sukcesie ale też nie można powiedzieć, że jest najgorzej. Żeby zarobić na saksofon zatrudniłam się w drugiej pracy ma 0,5 etatu, w sumie przez 2 miesiące pracowałam ma 1,5 etatu. Było ciężko ale pieniądze na saksofon miałam. Kupiłam go dosyć szybko, kompletnie się na tym nie znając. Od człowieka, który chciał się tak jak ja nauczyć ale nie wyszło, postanowił więc go sprzedać. Więc się uczę ale opowiem o tym więcej innym razem. Zaczyna się z tej historii robić przydługi tasiemiec więc powiem tylko tyle, że fascynacja muzyką ciągle u mnie rośnie. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Dlatego postanowiłam o muzyce pisać, najlepiej jak tylko potrafię, od serca. Nowości płytowe, recenzje, relacje z koncertów oraz inne muzyczne historie- to wszystko już wkrótce :) Serdecznie was zapraszam...