niedziela, 23 października 2016

Nowości płytowe 21.10.2016. Drony- nowy rewelacyjny album Fisz Emade Tworzywo, Agnes Obel i jej delikatny Citizien Of Glass, elektryzująca płyta Riverside- Eye Of The Soundscape, powrót Michaela Buble i na koniec prawdziwy rarytas dla fanów Milesa Davisa.

   Witajcie Moi Drodzy! Jak Wam upływa październik? Jakieś ekscytujące koncerty, festiwale za Wami? A może zawróciła Wam ostatnio w głowie jakaś płyta, której dźwięki nie chcą wyjść z głowy? Możecie czasem coś napisać, ja się nie obrażę ;) Ja niedługo wybieram się na koncert Pawła Kaczmarczyka we Wrocławskim klubie Vertigo. Planuję już też i wybieram wydarzenia na listopad, póki co wiem, że wybiorę się na Wrocławski koncert Rebeki i kwintetu Wojtka Mazolewskiego. We Wrocławiu rozpoczął się także Guitar Masters Festival, który potrwa aż do listopada, festiwalowi artyści robią wrażenie i napewno na coś się wybiorę, Tymczasem jeśli chodzi o płyty, które ostatnio zawróciły mi w głowie, to znajdują się w głównej mierze na dole... Od kilku dni nie rozstaje się z nową płytą Fisz Emade Tworzywo, wieczorami z kolei, w moim odtwarzaczu króluje nowy krążek Riverside. Dużo dobrego w ten piątek ujrzało światło dzienne. Z nową płytą powróciła także Duńska wokalistka i pianistka Agnes Obel, nowy album zaprezentował także Michael Buble. Fani jazzu dostali prawdziwy rarytas, bootleg z materiałem z czasów drugiego słynnego kwintetu Milesa Davisa. Więcej piątkowych nowości tutaj. Trzymajcie się, peace ! paniwdredach
Fisz Emade Tworzywo - Drony
Fisz Emade Tworzywo - Drony
   Bracia Fisz i Emade już dawno zatrzasnęli w szafie rozważania o czerwonej sukience, pozlepiali do kupy to co się nie kleiło. Nie unoszą się już w swojej muzyce 30 cm ponad chodnikami, teraz spacerują raczej po linie, zawieszonej tuż pod sklepieniem nieba... Wciąż jednak z dobrze znaną siłą jak dynamit, a może nawet toną dynamitu. Dresy zamienili jednak na garniaki. Rapowanie na śpiew. Minęło trochę lat. Bracia Bartosz oraz Piotr Waglewscy, czyli Fisz i Emade, zaczynali 20 lat temu od hip-hopu, przez co do dziś przykleiła się do nich etykietka hip-hopowców. Nawet teraz, ich nową płytę znajdziemy w sklepie na dziale hip-hop...W tym duecie, Fisz śpiewa, komponuje oraz gra na gitarze, Emade z kolei stanowi sekcję rytmiczną w postaci perkusji, oprócz tego jest DJ-em i producentem. Przez te 20 lat, współtworzyli kilka projektów, był rockowy Kim Nowak, Tworzywo Sztuczne, w którym mieszają hip-hop, jazz, funky i szeroko pojętą muzykę alternatywną. Od wielu lat współpracują artystycznie i nagrywają płyty ze swoim ojcem, Wojciechem Waglewskim. Co chyba nikogo nie dziwi, prawda? To nie jest jednak tak, że bezczelnie  żerują na sukcesie sławnego ojca. Owszem muzykę zaszczepiono im w genach, resztę jednak zrobili oni sami. Sami wybrali drogę, którą wytrwale podążają do dziś. Są muzykami wszechstronnymi, czerpią z różnych stylów, ciągle ewoluują, są perfekcjonistami w każdym calu. Jeden gatunek to dla nich zdecydowanie za ciasna szufladka. Dziś prawdopodobnie są w najlepszej formie artystycznej od lat. To nie ściema, a fakt. Poprzednia ich studyjna płyta "Mamut", zdobyła tytuł płyty roku 2014, w 2015 Fryderyka w kategorii Album Roku (muzyka alternatywna, indie, elektronika). Teraz bracia Fisz i Emade prezentują album Drony, kupiłam ją od razu, w dzień premiery. Pokochałam te 12 utworów miłością bezgraniczną. Słucham i słucham i ciągle słyszę coś nowego. Płyta melodyjna, jak chyba, żadna ich inna. Skarbnica dźwięków. Emade serwuje nam jak zawsze perkusyjny koktajl mołotowa, w tym gradzie perkusyjnych uderzeń, wyłania się wokal Fisza, spokojny, zwyczajny i przy tym niesamowicie dosadny. Na płycie przewija się rockowa energia,którą dają gitary, melodyjne disco, funky, ambitna elektronika, hip-hop, jazz, a nawet trip hop, którym bracia ewidentnie mocno się inspirują. Jeśli mówimy trip hop to myślimy klawisze, perkusyjne loopy czy smyczki i to wszystko na dronach wybrzmiewa w pełnej krasie. Za teksty jak zawsze odpowiedzialny jest Fisz. Drony traktują o tym wszystkim, co leży braciom Waglewskim na wątrobie, o bolączkach XXI wieku. O tym kim my ludzie się teraz staliśmy. O uzależnieniu od telefonów, komputerów, sprzętów, o dronach- potworach, "sieci małych dronów teraz skanują świat". O tym, że człowiek nie widzi świata po za ekranem swojego smartfona "Mój robocie uważaj dzisiaj. Pamiętaj zjedz coś i napij się...". O naszej wiecznej pogoni za pieniędzmi, o odwiecznych wojnach międzyludzkich "To fanatycy chcą lać benzynę na ogień". Całe szczęście, że w tym skomputeryzowanym świecie, w świecie, gdzie człowiek sam wymyślił systemy, które teraz nas gubią, wciąż ważna jest zwyczajna bliskość z drugim człowiekiem "Jak parasol, będę chronił Cię, przez życie, aż po zimną śmierć...". Drony to piękna płyta, piękna opowieść. Perfekcyjna, kompletna, celna. Nasz świat, we wszystkich odcieniach. Niesamowicie dojrzała. Dobrze wiedzieć, że wciąż istnieją artyści, którzy wierzą w moc piosenki w jej tradycyjnej formie. Stylistycznie i muzycznie nie do sklasyfikowania, muzyka wyzwoliła się z łańcuchów jednego gatunku. A jeszcze jedno, Drony składają się z dwóch płyt, na drugiej same rarytasy. Utwór "Biegnij Dalej Sam" w wersji Gaby Kulki, dwa remiksy "Telefonu", jeden Rebeki, drugi Smolika, a także dwa utwory instrumentalne: "Fanatycy" oraz"Duch". Rok się jeszcze nie skończył, ale dla mnie już teraz jest to płyta roku!
Agnes Obel - Citizen Of Glass
Agnes Obel - Citizen Of Glass
  Najsłynniejsza obecnie Duńska wokalistka, pianistka i producentka- Agnes Obel, właśnie wydała swoją trzecią studyjną płytę. Są dwa słowa jakie nasuwają mi się , kiedy myślę o Agnes: perfekcyjna i wrażliwa jak mało kto. Agnes Obel to trochę taka "Zosia Samosia", bo nie dość, że komponuje muzykę, pisze teksty, śpiewa to jeszcze nagrywa, produkuje... Wszystko sama, ona sama mówi, że to dlatego, że jest perfekcjonistką. Agnes jest drobną, blondynką, o przenikliwym spojrzeniu, za tą cielesną skorupą, kryje się niezwykle wrażliwa, delikatna artystka. Jej muzyka, mogłaby być idealną ilustracją dźwiękową choćby Alicji W Krainie Czarów, lub jakiejkolwiek innej baśni. Zawiera w sobie bowiem ogromny pierwiastek tajemniczości, bajkowości, magiczną moc, która przyciąga. Wrażliwość i styl Agnes Obel, porównywane są do takich artystek jak Tori Amos, Bjork czy Fever Ray. Ona sama inspiruje się muzyką PJ Harvey, Joni Mitchell czy Erica Satie. Ostatnia studyjna płyta artystki Aventime, pochodzi z 2013 roku. Odniosła ogromny sukces, a Agnes odbyła tournee po całym świecie. Materiał na nową płytę "Citizen Of Glass" nagrano w Berlinie, w studio BrandNewMusic Studios, za produkcję odpowiedzialna jest sama Agnes. Artystka upodobała sobie wydawanie płyt jesienią, w czasie, kiedy przyroda zwalnia tempo, szykując się do zimowego snu. Przed przesłuchaniem nowego albumu zastanawiałam się właśnie, czy znów poczuję to samo uczucie nostalgii i smutku, charakterystyczne dla jesieni i jednocześnie dla twórczości Agnes. Citizen Of Glass, powstała z inspiracji szkłem, jako materiałem. Szkło jest piękne w swojej prostocie, krystaliczne, delikatne, kruche, wrażliwe. Szkło jest też materiałem plastycznym, elastycznym, można go poddać twórczej obróbce.Szkło jest motywem przewodnim albumu, objawia się nie tylko w tytule, ale na każdej płaszczyźnie płyty, od kompozycji po dobór instrumentów. Tytuł albumu wziął się z niemieckiego zwrotu "gläserner bürger", oznacza wiedzę medyczną na temat budowy i biologi ciała człowieka. Jako, że ciało człowieka nie jest ze szkła, tak naprawdę sami nie wiemy o nim wszystkiego.Czasy, w jakich żyjemy sprawiają, że mimo to jesteśmy prześwietlani na wylot, dopasowujemy siebie, swoje ciała do "wymogów" wizualnych, do standardów, do pewnych wyznaczonych norm,  Płyta składa się z 10 utworów, minimalistycznych, subtelnych  i przestrzennych. Najważniejszy jest fortepian, wierny towarzysz Agnes. Muzyka na płycie wydaje się minimalistyczna, na pierwszym planie stoi wspomniany fortepian, który akompaniuje wokalistce. Oprócz tego na płycie pięknie brzmi sekcja smyczków, w postaci skrzypiec i wiolonczeli. Na Citizen Of Glass słyszy się również harfę, klarnety, szpinet (odmiana klawesynu), czelesta, a także trautonium (niezwykle brzmiący instrument klawiszowy, pochodzący z lat 30-tych ubiegłego wieku). Instrumentarium robi więc wrażenie. Muzyka na płycie jest tak niezwykła, że mogę ją porównać do ciszy...przynosi spokój, ukojenie, harmonię. Moją uwagę zwrócił szczególnie krótki utwór Grasshopper- niepokojący, tajemniczy, wciągający. Charakterystyczne są szybkie uderzenia fortepianu, jakby chaotyczne, nerwowe wibracje. Pewna zmiana, nadzieja nadchodzi, kiedy pojawiają się instrumenty smyczkowe. To jakby liryczna, intymna rozmowa dusz, dusz ludzkich zaklętych w instrumentach. Do moich faworytów należy również mroczny Stretch Your Eyes, niepokojący utwór, który sprawia, że człowiek czuje się jakby na krawędzi ciemności. Agnes jak zwykle postawiła na sprawdzony minimalizm, brzmienie wręcz ascetyczne, drżenia na płycie są tak delikatne, jak tytułowe szkło. Płyta subtelna, przenosząca nas w nieznany baśniowy świat. Idealna na szare jesienne wieczory.
Riverside - Eye Of The Soundscape
Riverside - Eye Of The Soundscape
   Zespół Riverside powstał w 2011 roku. Obecni członkowie to Mariusz Duda (wokal, gitara basowa), Piotr Kozieradzki (perkusja) oraz Michał Łapaj (instrumenty klawiszowe). W lutym 2016 rok, zmarł nagle gitarzysta zespołu Piotr Grudziński. Pomysł na płytę "Eye Of The Soundscape" zrodził się dawno temu, nagrania rozpoczęły się jeszcze za życia Piotra, dokończono ją jednak już po śmierci muzyka. To właśnie Piotrowi zadedykowano płytę, którego ducha można wyczuć, w każdym dźwięku nowego albumu. To i cała zawartość krążka, czyni ten materiał absolutnie wyjątkowym. Bo przecież nie można powiedzieć, że jest to kolejny zwyczajny studyjny krążek. Jak sami muzycy powiedzieli, po śmierci Piotra zespół już nigdy nie będzie taki sam. Eye Of The Soundscape z pewnością jest inna, niż wszystkie dotychczasowe albumy Riverside. Choć fani, którzy dotychczas kupowali krążki zespołu w wersjach rozszerzonych, z pewnością nie będą aż tak zaskoczeni. Eye Of The Soundscape to w sumie 2 płyty. Oprócz utworów, które były już wcześniej publikowane jako dodatki do wersji rozszerzonych płyt, na wydawnictwie znalazły się również 4 zupełnie nowe kawałki, nagrane jeszcze z Piotrem Grudzińskim, czas ich trwania to nieco ponad 30 minut. Muzyka na płytach utrzymana jest w sennym klimacie ambientu, progresywnej elektroniki i meandrujących w tym wszystkim charakterystycznych gitarach. Czy jest to więc zupełnie nowe oblicze zespołu? Nie do końca. Muzycy nagrywali wersje instrumentalne już od ładnych kilku(nastu) lat. Teraz jednak, postanowili wydać płytę w całości przepełnioną właśnie takimi brzmieniami, zdecydowanie spokojniejszymi, odchodząc na chwilę od rocka progresywnego, stylu jednoznacznie kojarzonym z ich twórczością. Utwory niepremierowe pochodzą z sesji nagraniowych do płyt "Shrine Of New Generation Slaves", "Love, Fear And The Time Machine", "Rapid Eye Movement" oraz Ep-ki "Schizophrenic Prayer". Najstarsze nagrania pochodzą z 2007 roku, z płyty  "Rapid Eye Movement", na Eye Of The Soundscape są to dwa utwory: Rapid Eye Movement oraz Rainbow Trip, opatrzone dopiskiem 2016 mix. Są to najbardziej gitarowe utwory na nowej płycie, najmniej elektroniczne, co może wynikać z tego, iż w 2007 roku, zainteresowanie ambientem dopiero kiełkowało w głowach muzyków. Jeśli chodzi o utwory premierowe, pierwszą płytę otwiera zupełnie nowa, długa, ponad dziesięciominutowa, transowa kompozycja "Where The River Flows". Kompozycja, która pięknie rozwija się od delikatnej, rozbudowanej elektroniki, z czasem dołączają się gęste partie gitarowe, a na końcu utworu pojawia się delikatny wokal Mariusza Dudy. Druga nowa kompozycja to mroczna, ekspresyjna "Shine", trwająca zaledwie 4 minuty. "Sleepwalkers" to utwór mocno koncentrujący się wokół elektroniki, nie tylko nazwą ale też charakterem przywołuje pewne skojarzenia z drugim zespołem wokalisty Mariusza Dydy-  Lunatic Soul. Ostatni premierowy utwór, zamyka jednocześnie całe wydawnictwo, tytułowy "Eye Of The Soundscape" to spokojny ambientowy kawałek, który wycisza i pobudza wyobraźnię, przywołując wyłącznie najpiękniejsze krajobrazy, nie tylko dźwiękowe. Płyta poraża monumentalną zawartością (ponad 100 minut muzyki) i wydawać by się mogło, że ciężko będzie wysłuchać na raz całości. Nic bardziej mylnego, bo ta muzyka płynie, rozlewa się w naszym krwioobiegu, nasącza nasze komórki, by na końcu spowodować uczucie niedosytu. Fani klasycznego brzmienia Riverside, tego z pod znaku gęstego rockowego gitarowego grania, rocka i metalu progresywnego, być może nie pokochają nowego albumu. Być może jednak zespół Riverside zyska sobie nowe grono słuchaczy, na co dzień rozkochanych w takich złożonych elektroniczno-ambientowych-transowych pasażach. Zresztą nie wiadomo jak teraz będzie wyglądała przyszłość zespołu, po śmierci człowieka, który stanowił filar formacji. Mariusz Duda o nowej płycie mówi "Skończył się pewien rozdział naszej historii. Album nabiera w tej chwili zupełnie innego znaczenia. To ostatnia płyta nagrana z Grudniem. Ostatnia wspólna podróż". Nowa płyta to piękne melodie, przestrzeń, ambient i trans, a jakie będą następne, czas pokaże. 

Michael Buble - Nobody But Me

Michael Buble - Nobody But Me
   Booom stało się...Michael Buble- Kanadyjski wokalista, nazywany następcą Franka Sinatry powraca z 9 studyjną płytą. Damska część jego fanów z pewnością jest zachwycona. Michael Buble czaruje i uwodzi bowiem swoim urokiem osobistym, jak żaden inny.  Nowa płyta nie zaskakuje , jest kontynuacją wcześniejszych płyt artysty, które podbiły serca ludzi na całym świecie. Zresztą co tu dużo mówić, Buble na całym świecie sprzedał ponad 50 milionów płyt, co w dobie narastającego piractwa w sieci robi spore wrażenie. Amant o urodzie niewinnego chłopca posiada niezwykły dar- swój głos, charakteryzujący się ciepłą, wyrazistą, zmysłową barwą, głos, którego nie da się pomylić z nikim innym. Michael Buble najbardziej znany jest ze swoich interpretacji standardów, popowych lub jazzowych. Na Nobody But Me, znalazło się 10 utworów, wersja deluxe zawiera dodatkowe 3. Dwie kompozycje na płycie są jego własnymi, tytułowy "Nobody But Me", w którym Buble nawiązał mały romans z hip-hopem, zapraszając do współpracy rapera Black'a Thoughta z zespołu The Roots. Druga kompozycja własna to "I Believe In You", opowiadający (a jakże) o miłości oczywiście. A jak wiemy nikt tak nie śpiewa o miłości jak Michael właśnie. Utwór "Someday" skomponowała Meghan Trainor, wokalistka, którą kojarzymy najbardziej z utworem "All About That Bass". Sam Buble był tak zachwycony współpracą z Meghan, że uznał ją "najzdolniejszą dwudziestolatką na świecie". Resztę płyty wypełniają aranżacje własne klasyków, warto tutaj zwrócić uwagę choćby na My Baby Just Cares for Mestandard jazzowy skomponowany w 1930 roku przez Waltera Donaldsona, najbardziej znane jest wykonanie Niny Simone. Na Polskim podwórku znane jest z kolei wykonanie tego klasyka przez Agę Zaryan. Na płycie znalazł się również utwór My Kind of Girl, który skomponował Leslie Bricusse'a w 1961 roku, a rozsławił nie kto inny jak Frank Sinatra. Moją uwagę zwróciła także wzruszająca interpretacja utworu  God Only Knows z repertuaru Beach Boys. Nowa płyta Michaela Buble może specjalnie nie zaskakuje, artysta dopracował ją jednak do perfekcji i przyznać też należy, że nikt tak nie interpretuje standardów jak on. Na płycie jest wszystko to co kochamy w muzyce, rozwibrowany swing, big-bandowski rozmach, a także tradycja, która spotyka się śmiało z nowoczesnością. 
Miles Davis Quintet - The Bootleg Series Vol. 5 Freedom Jazz Dance
Miles Davis Quintet - The Bootleg Series Vol. 5 Freedom Jazz Dance
   Kolejna, piąta odsłona serii bootlegów legendarnego trębacza jazzowego- Milesa Davisa. Freedom Jazz Dance to aż trzy płytowy box, zawierający nagrania drugiego Wielkiego Kwintetu Milesa z lat 1966-1968. Album to prawdziwy rarytas, zawiera materiały z prób, rozmowy ze studia nagraniowego, materiał przybliża nam więc proces myślowy największego trębacza wszechczasów. Drugi wielki kwintet Milesa tworzyli Herbie Hancock (fortepian), Wayne Shorter (saksofon), Ron Carter (bass) oraz Tony Williams (perkusja). Pozycja obowiązkowa dla każdego prawdziwego fana jazzu!

niedziela, 16 października 2016

Nowości płytowe 14.10.2016. Moby&The Pacific Void i ich punkowy manifest o tym,że nasze systemy upadają. Kings Of Leon- płyta Walls, Polska Królowa jazzu- Dorota Miśkiewicz i projekt Piano.PL, wspaniała Beth Hart z nowym albumem Fire On The Floor

   Cóż Witam was w kolejnym, szarym burym i ponurym dniu, jesień nadeszła i odsłania nam od dłuższego czasu swoje, raczej mało atrakcyjne oblicze. Nawet mnie ogarnął jakiś taki jesienny marazm. No bo "Ciągle Pada", ludzie chodzą jacyś tacy przygnębieni. Na rowerze jeździć w taką pogodę nieprzyjemnie. Istna tragedia...Miałam kilka dni wolnego, pojechałam do siebie, do Wałbrzycha. Miałam zamiar całymi dniami chodzić po lesie, po górach, a tutaj... deszcz się lał z nieba non stop. Siedziałam więc w domu, trochę czytałam, z nudów wgapiałam się w bezsensowne oblicze telewizora.Nawet pies był jakiś taki osowiały, spacery odbywał z musu, robił co musiał i odwracał się na pięcie w kierunku domu. Jak zwykle jednak, jedynym sensownym ratunkiem od tego wszystkiego jest muzyka. W muzyce nie ma ograniczeń, więc kiedy za oknem paskudna jesień, w słuchawkach preferowane są zdecydowanie słoneczniejsze i pozytywne rytmy. Jesień może nie rozpieszcza idealną pogodą, ale za to właśnie teraz otwiera się na nowo sezon koncertowy, a nowości wydawnicze sypią się jak z rękawa. Dziś wybrałam dla Was cztery naprawdę wspaniałe nowości, nowy Moby, Kings Of Leon, Dorota Miśkiewicz i na końcu petarda w postaci Beth Hart. A to dopiero początek nowości wydawniczych, które pojawią się w ostatnim kwartale tego roku. Napewno będę o nich pisać, a tymczasem więcej piątkowych nowości tutaj. Trzymajcie się dzielnie i ciepło, paniwdredach :)!
Moby - These Systems Are Failing
Moby - These Systems Are Failing

   Czy jest ktoś, kto choć raz nie słyszał takich utworów jak "Porcelain" czy "In This World"? Chyba nie, każdy choć raz słyszał i pewnie też kojarzy ich sympatycznego autora, niskiego, łysego okularnika, Moby'ego. Od wypuszczenia tamtych singli minęło już sporo lat, a Moby'emu całkowicie wypadła reszta włosów z głowy, ciągle jednak może pochwalić się imponującą aktywnością artystyczną, Ten mały ciałem, a wielki duchem człowiek, jest amerykańskim wokalistą, kompozytorem, multiinstrumentalistą, DJ-em oraz producentem muzycznym. Oprócz tego, jest weganinem, aktywistą głośno walczącym o prawa zwierząt, a także człowiekiem mocno zwracającym uwagę na problemy współczesnego świata...Przyszedł czas na to, by to wszystko zawrzeć na płycie. Moby przyzwyczaił nas raczej do muzyki elektronicznej, klubowej, w tym roku wypuścił nawet płytę ze spokojną muzyką ambientową, płyta "These Systems Are Failing" niejednego z pewnością zdziwi, jest to bowiem płyta-manifest. Co ciekawe można powiedzieć, że jest to poniekąd album debiutancki??? Moby stworzył bowiem zupełnie nowy projekt, Moby&The Void Pacific Choir. Na płycie znalazło się 9 utworów, prezentujących szerokie spektrum muzycznych gatunków, od punku, post-punku po new wave i klasycznego elektronicznego brzmienia. Prym wiedzie brudne brzmienie gitar, a starego Moby'ego usłyszmy w licznych elektronicznych pasażach, powtarzających się transowych motywach elektronicznych. Z muzyki wyłania się surowy wokal, euforia miesza się z rozpaczliwym wrzaskiem.Moby desperacko zwraca się do nas, krzyczy o tym, że nasz świat się kończy, że mamy to na własną prośbę...Nowy album to powrót do mocnych punk rockowych brzmień, bo chyba nie ma lepszego gatunku do zobrazowania buntu, jak punk. Cały album jest postulatem, krytyką współczesnego świata, cywilizacji, w której żyjemy. Weźmy na przykład teledysk do tytułowego utworu z płyty- "These Systems Are Failing"utwór pokazuje wszystkie współczesne grzeszki, konsumpcjonizm, kataklizmy, brak poszanowania dla natury, brak szacunku do zwierząt, kapitalizm, a także brudny świat polityki. W teledysku Moby śpiewa pośrodku lasu, stojąc w wyschniętym korycie rzeki, później na ekranie widzimy migawki, pokazujące m.in wycinkę lasu, powodzie, przeludnienia, stłoczonych pracowników fabryk, zwierzęta prowadzone na ubój, czy załadowane po brzegi kosze zakupowe...Mroczny, apokaliptyczny manifest dołączony w  formie książeczki do płyty głosi :" Systemy upadają, nasze wybory nas zabijają (...)niszczymy świat i nadal czujemy się nieszczęśliwi". Utwór "Don't Leave Me"- w teledysku do tego utworu, migawki z koncertu, przepleciono z obrazami zwierząt czekających na rzeź...Utwór krzyczy, patrzcie na te zwierzęta, na ich cierpienie, te biedne zwierzęta za chwilę wylądują na waszych talerzach...Moby mówi to wszystko w imieniu tych, którzy sami nie mogą nic powiedzieć. Systemy upadają, upada to co sami sobie zbudowaliśmy. Ta płyta nie brzmi jak zachcianka, nie pachnie fałszem, przesadą, jest to udany eksperyment, a podjęta próba walki z systemem owocna. Płyta pokazuje prawdę w najczystszej postaci. Moby mówi o płycie "Muzyka pop pozostaje interesującym i ważnym medium. Może nie jest to najlepsza sposób, by dogłębnie analizować wszystkie detale bieżącej polityki, ale tworzenie muzyki, którą się kocha i możliwość zwrócenia uwagi na istotne problemy i kwestie, które cię niepokoją tak, by nie zanudzić słuchacza, to nadal coś do czego warto aspirować." Jak widać artysta wciąż wierzy w moc muzyki, moc słowa, bo walka nie musi polegać wyłącznie na wojowaniu szablą...Płyta zaskakuje w warstwie muzycznej, bogactwem pięknych, głębokich brzmień, a teksty piorunują szczerością i celnością. Warto!
Kings Of Leon - Walls
Kings Of Leon - Walls
   Uwielbiany w naszym kraju zespół Kings Of Leon, powraca z kolejną- siódmą (szczęśliwą?) płytą, zatytułowaną Walls. Amerykańską formacje, pochodzącą z Nashville tworzą trzej bracia Followill: Calleb(wokal, gitara), Nathan(perkusja), Jared(bas) oraz ich kuzyn Matthew Followill (gitara). Zespół powstał w 1999 roku, popularność zdobyli płytą wydaną w 2008 roku, zatytułowaną "Only By The Night". Płyta Walls została w całości nagrana w Los Angeles, tytuł albumu stanowi akronim: WALLS- We Are Love Love Songs. Pierwszy utwór na płycie " Waste A Moment" może wielu zawrócić w głowie i rozbudzić nadzieje, na to iż nowy album Kings Of Leon będzie równie melodyjny i przebojowy co kultowy już "Only By The Night". Ten energiczny utwór na początek to jednak najszybszy utwór na nowej płycie. Reszta jest zdecydowanie spokojniejsza, balladowa. Momentami więcej na niej popu niż rocka, ale chyba taki był zamiar. Wokalista zespołu przed wydaniem krążka, powiedział o płycie "The Walls Come Down (ściany opadają)", może więc chodzi właśnie o to, żeby wyjść po za to co utarte i do czego zostali przyzwyczajeni fani. Może Kings Of Leon, chcieli coś zmienić, coś udowodnić. W przypadku niektórych wykonawców, określenie, iż kierują się w stronę popu, niektórych zniechęca i wywołuje negatywne nastawienie. Kings Of Leon, przyzwyczaiło nas do bardziej rockowego grania, ale ich popowa wersja, nieco złagodzona, też może się podobać. Napewno niektórzy będą psioczyć, że to nie to samo, fakt nie znajdziemy tutaj dawnego poweru chłopaków, nie poleje się kurz pot i łzy jak to było na wspomnianym "Only By The Night". Sami panowie mówią, że złagodnieli, że nie przyświeca im już raczej hasło "Sex, Drugs&Rock'n'roll", zamiast tego skupili się na raczej życiu rodzinnym. "We Are Love Love Songs"- faktycznie ściany opadły, zdaje się, że to serca Panów z KOL nieco zmiękły w ostatnich latach. Kiedy słuchałam płyty, od początku do końca, przyznam, że miałam w pewnym momencie wrażenie, że wszystkie utwory są takie same, wieje trochę nudą. Patrząc też, na całą dyskografię grupy, to Walls nie wnosi niczego nowego, jest jakby przezroczysta. Uwagę przykuwają teksty utworów, stanowią bowiem bardzo osobiste historie członków zespołu. Podsumowując warstwa muzyczna raczej nudna i mdła, tekstowo płyta zdecydowanie nadrabia. Nieco nadmiernego spokoju i może za dużo już tych ballad, ale jesienną porą, siedząc w fotelu, słuchając tej płyty i popijając herbatkę, album może się podobać.
Dorota Miśkiewicz - Piano.PL
Dorota Miśkiewicz - Piano.PL


   Piano.Pl to projekt, którego inicjatorką jest niezwykła Polska artystka. O Dorocie Miśkiewicz już kiedyś Wam pisałam- "Obecnie jest bez dwóch zdań jedną z najlepszych wokalistek jazzowych w Polsce. W zasadzie porusza się po wielu stylach muzycznych, od jazzu, smooth jazzu, przez bossa novę, folk, po pop. W swojej dotychczasowej karierze współpracowała np z Cesarią Evorą, Stefano Bollan'im, Nigelem Kenned'ym i wieloma, wieloma innymi. Ciągle tworzy, koncertuje i bierze udział w naprawdę imponującej ilości projektów muzycznych". Powstała właśnie niezwykła płyta, owoc kolejnej wspaniałej muzycznej inicjatywy,lista gości, którzy ją współtworzą jest naprawdę imponująca...Płyta Piano.PL jest zapisem koncertu, jaki odbył się 16 maja 2016 roku w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie.Projekt jest hołdem złożonym polskiej pianistyce. Bo fortepian można chyba uznać z całą pewnością, Polskim instrumentem Narodowym. Nie mówiąc już nawet, o Fryderyku Chopinie, jako kompozytorze najbardziej kojarzonym z naszym krajem. Polska pianistyka to jednak nie "tylko" Chopin, mamy naprawdę wielu wspaniałych pianistów, którzy zresztą wzięli udział w projekcie Piano.PL. Piano.PL to płyta jazzowa, zrodzona ze szczególnej miłości, jaką Dorota Miśkiewicz darzy ten gatunek muzyczny. Dlatego też mówimy tutaj o naszych wspaniałych pianistach jazzowych. Na płycie znalazły się niepowtarzalne duety wokalistki, z pianistami jazzowymi, reprezentującymi różne generacje. Mamy więc pianistów, którzy tworzyli historię polskiego jazzu (Andrzej Jagodziński, Włodzimierz Nahorny),tych którzy tworzą ją współcześnie (Leszek Możdżer, Marcin Wasilewski, Michał Tokaj) oraz najmłodsza generacja artystów, którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę z polskim jazzem (Piotr Orzechowski, Dominik Wania). Inni znakomici artyści występujący u boku Doroty Miśkiewicz to Grzegorz Turnau ( w roli pianisty), w niektórych utworach usłyszmy również wspaniały kwartet smyczkowy Atom String Quartet. Dobór repertuaru na płycie należał do Doroty Miśkiewicz, są to utwory należące do kanonu polskiej piosenki, kompozycje m.in Krzysztofa Komedy, Stanisława Sojki, Jerzego Wasowskiego, słowa do nich napisali m.in Marek Grechuta, Agnieszka Osiecka, Jeremi Przybora czy Wojciech Młynarski. Są to też piosenki, które zwyczajnie są ważne dla Doroty Miśkiewicz. Jeśli zaś chodzi o aranżacje utworów, artyści mieli pełną swobodę wykonania. Niektóre więc utwory brzmią naprawdę zaskakująco, świeżo i inaczej, inni artyści postawili nacisk na jak najwierniejsze odwzorowanie oryginału. Niezwykły projekt, absolutnie wspaniali artyści. Utwory dobrze znane, Polskie klasyki, dostały na nowo skrzydeł, nowej energii. W centrum wszystkiego stoi zaś fortepian, instrument brzmiący najpiękniej na świecie. I mówię to nawet Ja, zakochana w brzmieniu saksofonu, jednak to fortepian uważam za najpiękniejszy, najbardziej uduchowiony i anielsko brzmiący instrument na tej planecie.

Beth Hart - Fire On The Floor
Beth Hart - Fire On The Floor
   Coraz trudniej obecnie znaleźć "prawdziwego artystę", takiego z krwi i kości przesiąkniętego miłością do muzyki. Chociaż może inaczej, jest wielu takich ludzi (na szczęście), ale coraz trudniej ich znaleźć w zalewającej nas fali komercji, która wali po oczach zewsząd. Półki sklepowe uginają się pod ciężarem pseudo artystów, finalistów talent showów, promowanych na siłę. Nie jestem nawet w stanie spamiętać niektórych pseudonimów czy nazwisk. Czasami poddaje się entuzjazmowi innych i przesłuchuje co nieco. Bywa, tak, że zaskakuje się pozytywnie, najczęściej jednak czuje jakiś rodzaj bolesnego zawodu, większość brzmi dla mnie tak samo, bezbarwnie. Bo coraz mniej artystów, którzy nie potrzebują całej tej medialnej gównianej otoczki, opierają się celebryctwu i splendorowi posiadania pieniądza. Artysta dla mnie to taki człowiek, który tworzy muzykę wypływającą z jego serca, uduchowioną, prawdziwą. Całe szczęście, że na tym świecie są jeszcze tacy ludzie. Inaczej tacy jak ja, uzależnieni od tych wszystkich pięknych dźwięków, jakoś stoją na nogach i trzymają się w "ryzach". Beth Hart nieustannie mnie zaskakuje, od samego początku, kiedy pierwszy raz ją usłyszałam. Zaskakuje mnie tylko i wyłącznie pozytywnie. Zrobiła to znowu, bo kiedy pierwszy raz odsłuchałam jej nowej płyty "Fire On The Floor" moje źrenice rozszerzyły się do rozmiaru księżyca w pełni. Bo Pani Beth Hart nie wydaje złych płyt, ani nawet przeciętnych, ona jak coś robi to wychodzi z tego od razu brylant. Jej sukces nie wynika "tylko" z jej potężnego głosu, którego nie powstydziłaby się nawet Janis Joplin. Beth ma talent do komponowania i tworzenia tekstów, ma intuicję, po prostu czuje bluesa i tyle. Beth Hart urodziła się w 1972 roku w Los Angeles. Jest wokalistką, autorką tekstów, pianistką i gitarzystką. Głośno zrobiło się o niej, kiedy nawiązała współprace, najpierw z Jeffem Beckiem, później ze Slashem czy Joe Bonamassą. Z tym ostatnim nagrała kilka naprawdę świetnych płyt, czy to studyjnych czy koncertowych. Zaczynała od rocka, później jej muzyka ewoluowała w kierunku bluesa, a nawet jazzu. Płyta Fire On The Floor to już trzynasty album w dorobku Beth, w 100% autorski.  12 utworów, które znalazły się na płycie, zostały nagrane w zaledwie 3 dni, w domowym studiu w Kalifornijskim Toluca Lake. Udział w nagraniach oprócz wspaniałej Beth Hart, wzięli: Michael Landau (gitara), Waddy Wachtel (gitara), Brian Allen (bas), Rick Marotta (perkusja), Jim Cox (klawisze), Dean Parks (gitara akustyczna) oraz Ivan Neville (organy). 12 utworów, każdy inny, różnorodny, obrazujący zupełnie inne emocje, trudne i na przemian radosne, historie mocno osobiste. Odnajdziemy na tej płycie piękne ballady, utwory typowo taneczne, kawałki hipnotyzujące zmysłowością, jest tutaj blues, rock, jazz, folk, a nawet country. Dla Beth Hart i jej niesamowitych możliwości wokalnych, repertuar, styl nie mają znaczenia. Ona zaśpiewa wszystko. Otwierający album "Jazz Man" zgodnie z tytułem, przenosi nas w świat jazzowego feelingu, do małego zadymionego klubu, gdzie na scenie stoi Beth i śpiewa tak, że ciarki przechodzą. Utwór "Coca Cola", spowity został duchem nieodżałowanej Janis Joplin. Potęga wokalu Beth ujawnia się w pełnej krasie  w tytułowym "Fire On The Floor". Z kolei na "Let's Get Together" zostajemy wciągnięci w taneczny wir, lekki o zdecydowanie pozytywnym wydźwięku utwór."Love Is A Lie" emanuje emocjami, utwór mocny, rockowy. "Fat Man", prym tutaj wiodą gitary, utwór z przymrożeniem oka, zabawny i lekko zadziorny. Tytułowy "Fire In The Floor" to potęga bluesa, opowiada o trudach miłości . "Woman You've Been Dreaming Of", piękny, spokojny utwór, w którym Beth, dzieli się z nami przeżyciami, jakie towarzyszyły jej podczas rozwodu jej rodziców. Kolejny utwór na płycie wprowadza znowu zupełnie inne emocje, energiczny, szybki, gitarowo-fortepianowy "Babe Shot me Down". Album jest sinusoidą jeśli chodzi o uczucia i style, ogień miesza się z wodą. Przepiękny akustyczny utwór "Picture In A Frame", gdzie głosowi Beth towarzyszy jedynie fortepian. Ostatni utwór na płycie "No Place Like Home" opowiada o trudach życia w trasie, o tęsknocie za domem, kiedy większą część roku spędza się w trasie koncertowej. Co tutaj dużo mówić, album jest piękny pod każdym względem. Dźwięki otulają, wprowadzają w nastrój, by za chwilę wybuchnąć wulkanem energii. Piękne osobiste teksty, wyśpiewywane z serca. Wspaniała płyta, którą słucha się w wielkim napięciu, od początku do końca. A na końcu chce się jeszcze więcej i więcej...

sobota, 1 października 2016

Międzynarodowy Dzień Muzyki. Opowieść o tym, jakie płyty kocham najbardziej.

   Kochani! Dziś, 1 października na całym świecie obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Muzyki. Z miłości do muzyki piszę tego bloga, muzyka stanowi bardzo ważną (jeśli nie najważniejszą) część mojego życia. Bardzo wiele jej (muzyce) zawdzięczam i nie wyobrażam sobie życia w ciszy (choć cisza to też muzyka, z tym, że trochę innego rodzaju). Dzisiejsze święto obchodzone jest od 1975 roku, inicjatorem zaś był Jehudi Menuhin, nieżyjący już wirtuoz skrzypiec oraz dyrygent. Międzynarodowy Dzień Muzyki, ma podkreślić rolę jaką muzyka pełni w życiu ludzi, a także zwrócić szczególną uwagę na artystów, którzy muzykę tworzą. No więc właśnie, Moi Drodzy, czym dla Was jest muzyka? Czy jest ważna, zakładam, że tak skoro tutaj zaglądacie. Czy macie swoich ulubionych wykonawców, artystów, swoje ulubione płyty, pojedyncze utwory? A może sami tworzycie muzykę, gracie, śpiewacie, komponujecie? W jakikolwiek sposób jesteście związani z muzyką, spędźcie ten dzień muzycznie wyjątkowo :) Posłuchajcie ulubionego wykonawcy, ulubionej płyty, idźcie na koncert lub sami coś zagrajcie, poddajcie swoje ciało i duszę działaniu magii dźwięków.

Kiedyś pisałam Wam o mojej miłości do płyt winylowych (link tutaj). Przy okazji tamtego posta obiecałam Wam, że kiedyś opowiem o kilku moich ulubionych winylach z kolekcji. Oprócz płyt winylowych zbieram również płyty CD, moja płytoteka systematycznie się rozrasta, doszło już nawet do tego, że powoli nie mam już na nie miejsca. Pomyślałam sobie, że z racji dzisiejszego święta opowiem Wam o moich ulubionych płytach w kolekcji, czy to Cd czy analogach. O płytach, które znaczą dla mnie dużo, które z czymś lub kimś mi się kojarzą. Myślę, że każdy z nas ma takie krążki, do których ciągle wraca. Kiedy zaczęłam się nad tym zastanawiać, okazało się, że takich ulubionych płyt mam naprawdę sporo, wybrałam 24. To są albumy, do których systematycznie wracam, częściej lub rzadziej, ale zawsze po jakimś czasie się pojawiają. Kolejność płyt jest przypadkowa, z wyjątkiem pierwszej płyty (która naprawdę jest w moim sercu pierwsza). O to one.
Możdżer/Danielsson/Fresco - The Time

O niej zacznę, bo dosłownie wywróciła moje życie do góry nogami. Związana jest z moimi początkami słuchania jazzu, a jazz okazał się gatunkiem najbliższym memu sercu. Zanim pojawiło się The Time, kupiłam przypadkiem Kaczmarek by Możdżer, przesłuchałam i oniemiałam. Wcześniej nie słuchałam za dużo ani muzyki filmowej, ani jazzu, ani pianistyki w ogóle. Aż tu nagle, jak grom z jasnego nieba. W serwisie youtubie przesłuchałam fragmenty The Time i byłam tak bardzo poruszona, że nie mogłam kilka dni dojść do siebie. Musiałam ją kupić, żeby przesłuchać ją od deski do deski. Słuchałam jej wtedy non stop, codziennie przez około 3-4 tygodnie. Ciągle do niej wracam, niezależnie od nastroju, pory roku. Towarzyszy mi w momentach, kiedy chce w samotności zaszyć się w domu, kiedy trzeba poprawia mi nastrój, a innym razem wzrusza. Od tamtej płyty w mojej kolekcji pojawiło się ponad 40 różnych płyt Leszka Możdżera, jeżdżę na każdy jego koncert na jakim tylko mogę być i jest to artysta za którym zawsze stanę murem. Jego muzyka jest dla mnie najważniejsza, trafia dokładnie tam gdzie trzeba- w sam środek mnie. Myślę też, że jest to tak silna muzyczna więź, że będzie towarzyszyć mi do końca życia. W mojej kolekcji znajduje się wersja CD jak i winyl, obie z podpisem Leszka.
Sonny Rollins - Saxophone Colossus

Przyznam z ręką na sercu, że Sonny jest jednym z moich ukochanych saksofonistów, a początek Saxophone Colossus mogę Wa zanucić z pamięci o każdej porze dnia i nocy. Płytkę kupiłam sobie kiedyś sama, po tym jak przez przypadek na jednej z wielu składanek jazzowych ze standardami, usłyszałam utwór St.Thomas, pochodzący z tejże płyty. Sonny Rollins to amerykański saksofonista i kompozytor, 7 września świętował swoje 86-te urodziny. Wiek mu jednak nie przeszkadza, wciąż aktywnie koncertuje i wydaje płyty. W 2011 roku, odwiedził Wrocław i zagrał na festiwalu Jazztopad.
John Coltrane - Blue Train

Niezwykle ważna dla mnie, jak i dla milionów jazzfanów na całym świecie. Płyta absolutnie kultowa. Mam ją w wersji analogowej, dzięki czemu brzmi jeszcze bardziej wyjątkowo. Nie pamiętam nawet, kiedy pierwszy raz usłyszałam Blue Train, ta płyta trafiła do mojego serca, jakby naturalnie, jako następstwo mojego "odkrywania jazzu". Najważniejsza płyta saksofonowa, najważniejszego saksofonisty w historii muzyki jazzowej. To nie są tylko słowa, ta płyta ma naprawdę niezwykłą moc, mijają lata od jej nagrania (1957 rok), a ona ciągle porusza, starych i zupełnie nowych fanów jazzu na całym świecie.
Miles Davis - Kind of Blue

No tak, tej jak poprzedniej nie mogło zabraknąć w tym "zestawieniu" tak tej tym bardziej...Tą najważniejszą jazzową płytę w historii, dostałam od kogoś, kto jest swego rodzaju moją muzyczną pokrewną duszą. Kind of Blue, została nagrana w 1959 toku, co ciekawe jest to album czysto improwizowany. Przed nagraniem, Miles dał muzykom jedynie niewielkie wskazówki, nie miał przygotowanych gotowych kompozycji. Uważał, że brak nut, powoduje większe skupienie muzyków i przynosi po prostu lepsze efekty. No cóż Miles to Miles, czapki z głów.

 J.J. Cale - Troubadour

Najważniejsza bluesowa płyta w moim życiu. Kupiłam ją w wersji winylowej, kilka lat temu w jednym z Wrocławskich antykwariatów. Usłyszałam pierwszy raz na początku mojej pracy w Empiku, ktoś puścił ją zwyczajnie na sklep. J.J. Cale to Amerykański gitarzysta wokalista i kompozytor, urodził się w 1938 roku, a zmarł w 2013. Był inspiracją dla wielu znakomitych muzyków, przez wielu niestety był też niedoceniany. Jego najbardziej znane utwory, takie jak Cocaine czy Afer Midnight rozsławił jego przyjaciel- Eric Clapton. Do dziś wielu mylnie zresztą myśli, że to Clapton jest ich
kompozytorem.
U2 - Joshua Tree

Zespół U2 to moja wielka młodzieńcza miłość, która nie przeminęła i trwa nadal. Joshua Tree, to pierwszy ich album, który sobie kupiłam, to też jeden z moich pierwszych winyli w kolekcji. Przez wielu fanów krążek uważany jest też za najważniejszy w ich dyskografii. Album zawiera takie nieśmiertelne utwory jak "With or Without You" czy "I Still Haven't Found What I'm Looking For". Płyta piękna pod każdym względem, różnorodna i zawierająca wspaniałe, ponadczasowe słowa.

Pink Floyd - The Division Bell

Pink Floyd jest w moim przypadku ciekawym przypadkiem. Nie byłam w stanie słuchać (pojąć) ich muzyki dosyć długo. Próbowałam w liceum, to był etap moich muzycznych poszukiwań. A przecież to zespół kultowy, więc czemu ja miałabym nie słuchać. Strasznie się wtedy zraziłam, ich muzyka wydawała mi się mroczna, zimna, niedostępna i po prostu dziwna. Dobrych kilka lat później, postanowiłam posłuchać Division Bell, trochę z ciekawości, chciałam sprawdzić czy dalej czuje to samo. I tak od pierwszych sekund dostałam olśnienia, poczułam się tak, jakbym poznała przyjaciela. Przestudiowałam wtedy całą ich dyskografię, przesłuchałam wszystko od deski do deski. Division Bell, płyta pochodząca z późnej twórczości Floydów, stała się moim ulubionym albumem. Niedawno we Wrocławiu wystąpił na koncercie David Gilmour, słyszałam muzykę Pink Floyd na żywo i czułam się wtedy niesamowicie, jakbym latała, unosiła się gdzieś. Odkąd pokochałam Floydów, dostaję jeden ich album w wersji winylowej od moich rodziców z różnych okazji, urodzin czy świąt. Uwielbiam to :)

Tomasz Stańko Quintet - Dark Eyes

Płytę dostałam po kilku latach mojej przygody ze słuchaniem jazzu. Dobrze, że tak się stało, bo brzmienie Tomasza Stańki jest tak specyficzne i indywidualne, że kiedyś bym tego nie zrozumiała, a wtedy ominęło by mnie coś ważnego. A tak teraz, Tomasz Stańko jest jednym z moich ulubionych Polskich muzyków jazzowych, mam do niego przeogromny szacunek. Nawiasem mówiąc, Pan Tomasz miał i ma bardzo ciekawe życie, o czym możecie przeczytać w jego autobiografii- Desperado. Wracając do Dark Eyes, na płycie znalazł się utwór Terminal 7, który jest motywem przewodnim serialu Homeland. Płyta bardzo klimatyczna, przestrzenna, a nawet nieco mroczna, idealna na rozpoczynającą się właśnie jesień.
Zbigniew Namysłowski - Air Condition

Kiedy kupiłam sobie saksofon i zaczynałam niejako odkrywać ten instrument (co nie udało mi się całkiem do dziś), strasznie chciałam słuchać tylko i wyłącznie saksofonu. Szukałam najpierw na naszym rodzimym gruncie i tak praktycznie od razu, pojawiło się nazwisko Zbigniewa Namysłowskiego. Pewnego razu na jednej z giełd staroci, grzebałam w wielkim stosie winyli, sprzedawca zapytał czy szukam czegoś konkretnego, odpowiedziałam, że saksofonistów, a Pan na to, ach proszę bardzo i wręczył mi Air Condition. Kupiłam oczywiście nawet bez negocjacji cenowych. Przez tę płytę pokochałam muzykę Pana Namysłowskiego absolutnie i teraz zajmuje on u mnie pierwsze miejsce wśród Polskich saksofonistów. Dwa razy widziałam jego występ na żywo, niedawno skończył 77 lat i wydał kolejną (świetną!) płytę.
Rodriguez - Searching For Sugar Man

Rodrigueza także pierwszy raz usłyszałam w empiku. Searching For Sugar Man to ścieżka dźwiękowa, towarzysząca filmowi poświęconego temu niezwykłemu artyście. Nagrał płytę, która pozornie nie odniosła sukcesu, zapadł się pod ziemię...Jakimś cudem płyta dotarła do Południowej Afryki, gdzie odniosła spektakularny sukces. Nie było by w tym nic niezwykłego, jest tylko mały szczegół: Rodriguez przez lata nie wiedział, jak bardzo jest popularny, pracował na budowie i wiódł spokojne życie śmiertelnika. Cała ta historia i film jest szczególna i absolutnie niezwykła. Najbardziej jednak urzeka muzyka Rodrigueza, która poprzez swoją szczerość i jego niezwykły głos zapada w pamięć na długo...

Frank Sinatra - My Way

No cóż, kupiłam winylową wersję My Way pewnego razu na giełdzie staroci w Wałbrzychu, za przysłowiową złotówkę...Przesłuchałam ją niezliczoną ilość razy, a to co lubię w niej najbardziej to to, że jest winylem. Bo brzmi niezwykle, a przez to, że już podczas zakupu była w średnim stanie, moje wielokrotne przesłuchania doprowadziły to tego, że tytułowe My Way, trzeszczy, zawodzi, a Frank śpiewa przeciągliwie Myyyy Waaaayyy, jak gdyby miał zaraz skonać. I to zawsze mnie rozczula, bo nie dość, że sama płyta, nagrana w roku 1969, przenosi nas w inny świat niczym w swoistą podróż retro, to jeszcze te winylowe zawodzenia i trzaski, z których wyłania się ten charakterystyczny ciepły,a zarazem mocny głos Sinatry. Uwielbiam !

Czesław Niemen&Akwarele - Czy Mnie Jeszcze Pamiętasz

Kocham muzykę Niemena od dziecka. Chyba odziedziczyłam ją w genach. Kilka lat po śmierci mojej babci (zmarła, kiedy byłam nastolatką) mama słysząc jak po raz enty słucham Pod Papugami (mój ulubiony utwór Niemena) powiedziała, że ten był ulubionym wokalistą babci. Może to nic niezwykłego, bo Niemena kochali w czasach babci chyba wszyscy. Ale tak czy siak, mam swoją winylową wersję Czy Mnie Jeszcze Pamiętasz, a na niej swoje ukochane Pod Papugami. I teraz już zawsze, kiedy słucham Niemena myślę o babci, o tym, że Ona słucha go ze mną.
Sting - Nothing Like The Sun

Zgromadziłam już całkiem sporo płyt Pana Sumnera vel Stinga, czy to CD czy analogów, ta płyta jednak w wersji winylowej była pierwsza. Stinga słucham zawsze jesienią, a najbardziej kocham go za teksty utworów. Ponad wszystko na świecie chciałabym pójść kiedyś na jego koncert, co wydaje się być stosunkowo proste do spełnienia, bo często występuje w Polsce. Jednak zawsze jest jakaś przeszkoda, a to nie ma już biletów, a to cena powala, raz nawet dostałam bilet ale nie mogłam jechać ze względu na egzamin na uczelni. Ale kiedyś napewno w końcu się uda. A w listopadzie jego nowy album, czekam niecierpliwie i słucham poprzednich. A na Nothing Like The Sun znalazły się np Fragile czy Englishman In New York, a to już przecież absolutne klasyki.

O.S.T.R.- Podróż Zwana Życiem

Mam i uwielbiam z całego serca. Przesłuchana kilkadziesiąt razy, nigdy się nie znudzi. Płyta, dzięki której przekonałam się, że hip-hop to też dobra muzyka, że to nie tylko teksty przepełnione wulgaryzmami, przemocą i patologiami,a coś więcej. Płyta z przesłaniem, przemyślana i wspaniała nie tylko w warstwie tekstowej ale też muzycznej.
Ludovico Einaudi - In A Time Lapse

Być może nikogo to nie zdziwi, ale włoskiego pianistę Ludovico Einaudi'ego odkryłam po obejrzeniu filmu Nietykalni, do którego skomponował kilka utworów. W tym samym roku w którym na ekranach pojawił się film Nietykalni, Einaudi wydał solową płytę In A Time Lapse. Kiedy pierwszy raz ją usłyszałam przeszły mnie ciarki, pianista przenosi nas swoją nastrojową, magiczną muzyką w inny świat. Płyta zawsze mnie uspokaja i powoduje swoisty błogi stan. Za każdym razem, kiedy słucham tego albumu, czuję, ze te dźwięki, to coś wzniosłego, niezwykłe uczucie.
Pink Freud - Monster Of Jazz

Rozmawiałam kiedyś z pewnym fanem jazzu, zdziwiony zapytał mnie "To ty nie znasz Pink Freud?! Przecież to jeden z najlepszych zespołów jazzowych w Polsce", no więc wtedy nie znałam. Kupiłam sobie w ten sam dzień właśnie Monster Of Jazz, wróciłam do domu i włączyłam płytę. Później było tylko wielkie wow! Oni są naprawdę jazzowymi potworami, rozbójnikami ! A najlepiej przekonać się o tym, idąc na ich koncert, dopóki nie byłam na koncercie Pink Freud, nie wiedziałam, że podczas koncertu jazzowego, ludzie mogą iść w pogo... Ten męski, zawadiacki jazz w ich wykonaniu, to coś co cenię obecnie tak bardzo, że chodzę na każdy ich koncert jaki grają we Wrocławiu. A już niedługo ruszają w trasę, więc mam nadzieję, że Wrocław także odwiedzą.
Schiller - Leben

No więc, Leben to moja pierwsza płyta CD, zakupiona legalnie w Wałbrzyskim empiku. Zanim ją kupiłam, nagrałam sobie na kasecie jeden utwór Schillera, emitowany codziennie wówczas w radiu. Na całej kasecie, z obu stron, nagrałam wyłącznie tą jedną piosenkę. Schiller to zespół muzyczny, za którym stoi dwóch niemieckich producentów i Dj-ów: Christopher von Deylen oraz Mirko von Schlieffen. Tak zapoczątkowana została moja miłość do muzyki elektronicznej, Schillera słucham do dziś. A ta płyta wciąż jest w mojej kolekcji i wciąż d niej wracam.
Sławek Jaskułke - Sea

Kiedyś, przez zupełny przypadek przesłuchałam płyty Moments Sławka, zapadła mi głęboko w serce. Kiedy na półkach sklepowych pojawiła się płyta Sea, kupiłam w ciemno. Na płycie usłyszmy wyłącznie fortepian, bez żadnych innych instrumentów. Te ascetyczne brzmienie jest tak poruszające, że mogę powiedzieć iż jest to jedna z najlepszych instrumentalnych jazzowych płyt jakie kiedykolwiek słyszałam. Muzyka na niej jest ulotna, delikatna, spokojna, mocno działa na naszą wyobraźnię. Płyta zachwycająca, poruszająca i piękna w swojej prostocie.

Candy Dulfer - Saxuality

No tak, napatrzyłam się kiedyś na występy Candy Dulfer zamieszczone na kanale youtube. Słuchałam i słuchałam, patrzyłam i gdzieś wtedy doszłam do wniosku (jak i miliony innych),że saksofon to niezwykle jazzowy i piękny instrument. Wtedy także, wykluł się u mnie plan, żeby zacząć uczyć się na nim grać. Zrealizowałam jakiś czas potem, kupiłam sobie instrument. Jeśli zaś chodzi o naukę na nim, to idzie mi w kratkę, ale za każdym razem, kiedy tylko biorę saksofon do ręki uśmiecham się jak "głupia do sera". A czy się kiedyś nauczę, mam taką nadzieje ! Jeśli zaś chodzi o samą płytę, to jest to pierwsza wielka płyta Candy, zawierająca nieśmiertelny utwór Lily Was Here, z najbardziej znaną i rozpoznawalną (nie tylko jazz fanom)                                                                                           partią saksofonową wszechczasów.

Krzysztof Komeda Quintet - Astigmatic

Nie można chyba nie mieć w swojej kolekcji i nie podziwiać, najlepszej Polskiej płyty jazzowej, jaka kiedykolwiek została nagrana. Płyta znalazła się na pierwszym miejscu, Jazzowego Topu Wszechczasów, rankingu opublikowanego z okazji 50-lecia magazynu Jazz Forum. Krzysztof Komeda, od wielu wielu lat jest inspiracją dla mniej lub bardziej doświadczonych muzyków w Polsce i nie tylko. Artysta legenda. Każdy fan jazzu powinien znać i mieć Astigmatic w swojej kolekcji.


Włodek Pawlik/Randy Brecker/ Filharmonia Kaliska - Night In Calisia 

To właśnie za tą płytę Włodek Pawlik otrzymał nagrodę Grammy w kategorii "najlepszy album dużego zespołu jazzowego". I przyznam ze wstydem, ze przed Grammy, nie znałam twórczości Pana Pawlika. Więc z czystej ciekawości sięgnęłam po Night In Calisia i tak gościła w moim odtwarzaczu dobrych kilka tygodni. Jest zagrana z rozmachem, wirtuozerią, muzyka jazzowa mocno nawiązująca do muzyki klasycznej. Mam nawet swój egzemplarz z autografem, udało mi się go zdobyć kiedyś na jednym ze spotkań z Włodkiem Pawlikiem. Na nim zresztą porozmawiałam sobie troszkę z artystą o... moim saksofonie. Powiedział, ze saksofon to jeden z najprostszych instrumentów do grania. Cóż... z perspektywy czasu chyba bym z tym polemizowała... ;)

George Michael - Symphonica

Miłością do tego artysty zapałałam, kiedy dostałam bilet na jego Wrocławski koncert. Wcześniej znałam może dwa jego utwory i prawdę mówiąc poszłam na koncert z ciekawości. Siedziałam jak zaczarowana przez ponad dwie godziny jego występu. Od tamtego dnia przesłuchałam jego wszystkie płyty wielokrotnie. George Michael, ma jeden z najpiękniejszych męskich głosów w muzyce. Od wydania ostatniej jego płyty minęło naprawdę sporo czasu i liczę na to, że może kiedyś się jej doczekam. A do płyty Symphonica wracam często, bo przywołuje mi wspomnienia z tamtego Wrocławskiego wydarzenia właśnie.

Dave Douglas - High Risk

Trębacza Dave'a Douglas'a pierwszy raz usłyszałam na ubiegłorocznym Jazzie Nad Odrą. Tamtego wieczoru wraz z towarzyszącymi mu muzykami, zaprezentował nam premierowo materiał z płyty High Risk. Na dwie godziny wbiło mnie w fotel. Nie wiedziałam, że jazz może tak dobrze brzmieć połączony z muzyką elektroniczną. Na scenie oprócz tradycyjnych muzyków jazzowych, komputerowe efekty oraz syntezatorowe cuda tworzył Dj- Shigeto. Wyobraźcie sobie leniwie snujący się dźwięk trąbki, towarzyszące jej brzmienie sekcji rytmicznej, otulone w gąszczu delikatnej elektroniki. Magia!
Jafia - KARAVANA

A to jest znowu historia, która narodziła się w empiku (spotkania z klientami potrafią być często naprawdę inspirujące !). Przyszedł raz Pan, który widząc mnie i moje morze dreadów na głowie, zapytał czy mamy płytę zespołu Jafia. Płytę mieliśmy w sklepie ale nigdy nie zwróciłam na nią większej uwagi. Kiedy mu ją dałam, zapytał czy znam, odpowiedziałam, że nie. Pan był wręcz zdegustowany, jak można nie znać tak kultowego i rozpoznawalnego wśród fanów reggae zespołu jakim jest Jafia. Zawsze lubiłam reggae, ale nie był to u mnie gatunek wiodący. Kiedy wyszedł, postanowiłam przesłuchać to co tak zachwalał. I już po chwili
było mi zwyczajnie wstyd, że dopiero ten Pan właśnie, pokazał mi Jafię. Jafia, kiedyś nazywała się Jafia Namuel, wydali kilka płyt, ale z kilku względów to Karavana zapadła mi w pamięć i serce najbardziej. Zdecydowanie moja ulubiona płyta reggae.