wtorek, 12 kwietnia 2016

Joe Bonamassa - Blues of Desperation. Recenzja

  Desperacki Blues - Blues of Desperation. Dwunasty studyjny album amerykańskiego gitarzysty i wokalisty Joe Bonamassy. Dwunasty studyjny... niezłe tempo można rzec jak na człowieka urodzonego w 1977 roku ( 39 lat ). Oprócz studyjnych na swoim koncie ma też kilka świetnych albumów koncertowych, współpracował z takimi artystami jak np Beth Hart czy Eric Clapton. W jego muzyce słychać inspiracje muzyką Stevie Ray Vaughana, B.B. Kinga, Jeffa Becka czy Buddy'ego Guya. Moja przygoda z Bonamassą zaczęła się kilka miesięcy temu, przesłuchałam koncertową płytę Live at Radio City Music Hall, gdzie grał utwory z Different Shades of Blue czy Dust Bowl- poprzednich płyt studyjnych. No i przepadłam, uwielbiam słuchać tej płyty nadal, jego muzyka już chyba nigdy mi się nie znudzi, dodaje mi energii i wywołuje uśmiech na twarzy :) Czekałam na nową płytę bardzo i muszę powiedzieć, że się nie zawiodłam.

   Płyta miała swoją premierę światową 25 marca. Znalazło się na niej 11 utworów, płyta trwa nieco ponad godzinę. Całość stanowi wyłącznie materiał premierowy. Nagrana została w ciągu zaledwie 5 dni, w Nashville Grand Victor Sound Studios. Producentem krążka został wieloletni współpracownik Bonamassy- Kevin Shirley. Album pod szyldem wytwórni J&R Adventures, w Polsce dystrybuowany jest przez Mystic Production. Płyta do kupienia w Polsce w trzech wersjach, zwykłej wersji CD, Deluxe Silver Edition- zawierającym dodatkowo 64-stronnicową książeczkę ze zdjęciami i innym dodatkami oraz na podwójnym 180-gramowym winylu. Bonamassa mówi o płycie tak: "Najbardziej zróżnicowany i najodważniej zrealizowany krążek w mojej dotychczasowej karierze" i ja się z tym zgadzam w 100%. Płyta jest świetna!
   Na początku płyty mamy istne szaleństwo, pierwszy utwór i od razu Bonamassa szaleje na gitarze elektrycznej. This Train- ten pociąg rusza z impetem na początku płyty, niczym pendolino na trasie Wrocław-Warszawa. Taki szalony wstęp, przyznam szczerze, że troszeczkę odstaje od reszty płyty. Pierwszy utwór jest bardzo rock'rollowy i faktycznie można by pomyśleć, że początek płyty desperacko potrzebuje bluesa. To nie oznacza, że mi się nie podoba, wręcz przeciwnie. To taka bomba na początek, utwór, który wzbudza ogień. Bonamassa nie zwalnia, drugi utwór Mountain Climbing- ostry, twardy, męski kawałek. Początek z rozszalałą perkusją i głosem Joego. W miarę upływu czasu rozkręca się gitara by w kulminacyjnym momencie eksplodować w efektywnej solówce Bonamassy. Tak samo jest ze wspinaczką górską, kulminacja to wejście na szczyt, Bonamassa wspiął się na szczyt, jeśli chodzi o kunszt gitarowy i budowanie napięcia napewno.


Kilka zdjęć ze studia, gdzie nagrywano Blues of Desperation
W trzecim utworze zwalnia, daje nam i sobie odetchnąć. Przepiękny blues z gitarą akustyczną na piedestale. Utwór Drive to pierwszy singiel z nowej płyty. Tym razem przepiękna ballada, muzyka płynie spokojnie niczym motocyklista po amerykańskiej szosie. Tytuły utworów są bardzo obrazowe, to takie puzzle, które autor każe nam połączyć. W utworze przeplata się gitara akustyczna z elektryczną, a ostry głos Bonamassy przełamany został z kolei żeńskim chórkiem, który dodał nieco delikatności, polotności utworowi, odrobinę zmiękczył tę męską muzykę. Czwarty utwór- No good Place for the Lonely zaczyna się mocną gitarą elektryczną i ostrym, szarpanym głosem wokalisty. Początkowo piękna ballada utrzymana w starym bluesowym klimacie. Śpiewanie o samotności w ogóle jest chyba bardzo bluesowe ;) Tą samotność wokalisty potęguje ponownie wykorzystany chór żeński- podkreślając słowo "lonely" oraz elektryczne organy. Na końcu mamy długą, efektywną, improwizowaną solówkę gitarową Bonamassy. Gitara z perkusją szaleją do samego końca. Piąty utwór, tytułowy- Blues of Desperation. Desperacki blues- utwór bardzo mroczny, tajemniczy, momentami z elementami psychodelii. Na początku mroczny głos Bonamassy i wibrująca gitara- czasami mam wrażenie, że ten klimat utworu i efekty gitarowe brzmią razem niczym ...Pink Floyd. Zdecydowanie to mój ulubiony utwór na całej płycie, widać w nim pazur i charakter Bonamassy. Akustyczny oddech mamy natomiast w kolejnym kawałku- The Valley Runs Low. Dla mnie ten utwór to amerykański klasyczny blues, z przepięknymi urozmaiconymi krajobrazami Stanów, które same pojawiają się pod powieką oka. W You Left Me Nothin' But The Bill And The Blues mamy z kolei rock'roll- w mocno klasycznej wersji. Kojarzy mi się mocno z kawałkiem B.B. Kinga - My Lucile, przebojowym klasykiem. Ósmy utwór na płycie- Distant Lonesome Train zaczyna się mocno i rockowo, dudnią bębny, ryczy gitara i śpiewa Bonamassa. Niby podobnie jak poprzednio, w utworze pojawiają się jednak cudownie brzmiące organy elektryczne, które szaleją na równi z perkusją. Brzmienie gitary napędza kawałek, w tle słychać dźwięk miarowo jadącego pociągu. Wyraźnie słychać, ze Panowie bawią się muzyką, nie tylko lider sypie solówkami jak z rękawa, pozostali muzycy również pokazują co potrafią. Fajny rockowy utwór, organy dodały mu smaku, dźwięk jadącego pociągu pozwolił jeszcze bardziej poczuć klimat utworu jak i całej płyty. How Deep This River Runs- pyta Bonamassa w kolejnym utworze. Po burzliwym poprzednim utworze następuje nieco spokojniejsza ballada (bynajmniej na początku) z bardzo emocjonalnym refrenem. Znowu dla podkreślenia kluczowego pytania w utworze wykorzystano żeński chór. W drugiej części, utwór ze spokojnego przeradza się w prawdziwą nawałnicę, popis gry perkusistów rozbudza gitarę elektryczną Bonamassy, który po raz kolejny częstuje nas efektywną solówką gitarową. Bonamassa jest mistrzem budowania napięcia, ze spokojnego początkowo utworu, przechodzi płynnie do bardzo żywiołowego grania w kulminacji, by zakończyć kawałek znowu spokojnie. Jak gdyby po burzy zawsze wschodziło słońce. Dwa ostatnie utwory na płycie to popis instrumentów dętych. Utwór Livin' Easy zaczyna się bardzo jazzowo, wspaniale rozbrzmiewa elektryczne pianino, do tego ryczące instrumenty dęte z saksofonem w roli głównej. Bluesowy wokal Bonamassy lawiruje pomiędzy tym wszystkim, dodatkowo nieśmiało dołącza się jego gitara akustyczna. Jest coś w tym utworze ze swingu, który w połączeniu z bluesową naturą lidera daje specyficzny, niepowtarzalny urok. Głęboki hołd klasyce z umiejętnie wplecionymi własnymi aranżacjami- to styl rozpoznawczy Bonamassy. Na końcu płyty zostajemy uraczeni pięknym wolnym bluesem w utworze What I've Known For A Very Long Time. Tutaj również usłyszymy dęciaki- trąbkę i saksofon, do tego znowu elektryczne pianino, które tworzą piękne tło dla wokalu Bonamassy. Po niezwykle burzliwym i dynamicznym pierwszym utworze na płycie, ostatni to oaza spokoju i wyciszenia.
Na koncertach Bonamassa daje niezłe show
   Cała płyta to taka sinusoida energetyczna właśnie. Dzięki takiej różnorodności, różnym tempom, mnogością wspaniałych muzyków i szerokim wachlarzem instrumentów płyta się nie nudzi. Pomimo tego, że trwa dość długo bo ponad godzinę, słuchając wcale się tego nie odczuwa. Przesłuchałam ją całą dobre kilka razy i wciąż nie mam dość- należy raczej do tych płyt, do których będę co jakiś czas wracać. Ciekawi bardzo okładka albumu- dłonie mężczyzny, po których widać, że czas ich nie oszczędził. Z całą pewnością te szerokie, spracowane dłonie i tytuł płyty Blues of Desperation to niejako skierowanie naszej wyobraźni na to co kryje wnętrze i na klasyczne inspiracje Bonamassy. Nie wiem czy to desperacki blues, z pewnością w wielu momentach mamy na płycie piękny blues, mamy też fragmenty soczystego rock'rolla a pod koniec nawet trochę jazzu, nie można więc powiedzieć, że to 100% bluesa (w dodatku desperackiego). Płyta jest wspaniałą mozaiką wokalno-dźwiękową, Bonamassa śpiewa o podróży, drodze czy samotności. Słuchanie jej to jak podróż pociągiem (pociąg to częsty motyw na płycie), raz pędzącym, a raz zwalniającym (ale tylko na chwilę) pośród pięknych amerykańskich krajobrazów. Porównując płytę z poprzednią studyjną Bonamassy- Different Shades of Blue, to Blues of Desperation napewno jest bardziej dojrzalszy i zdecydowanie mniej "przebojowy"niż poprzedniczka. Sam Bonamassa mówi o materiale na nowej płycie tak " Chcę, żeby ludzie usłyszeli jak ewoluuje muzyka, którą gram", po przesłuchaniu krążka można z całą pewnością stwierdzić, że jego muzyka faktycznie ewoluowała. Ta płyta odsłania przed nami kilka oblicz Bonamassy- od melancholijnego bluesmena po zwariowanego rockn'rollowca.  Już teraz zazdroszczę tym, którzy będą mogli usłyszeć nową płytę na żywo, Bonamassa daje świetne koncerty ( póki co mogę to stwierdzić jedynie oglądając jego koncerty na youtubie ). Kto wie może kiedyś nadarzy się okazja i sama posłucham go live, kto wie ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz