wtorek, 3 maja 2016

52 festiwal Jazz Nad Odrą- 5 dni po których nic już nie będzie takie samo

   Nie wiem co mam ze sobą zrobić. Po 5 dniach codziennych wielogodzinnych koncertów wróciłam do domu i się rozpłakałam. Siedzę, płacze ze szczęścia i próbuje coś tutaj napisać. Postanowiłam, że napisze od razu- za jakiś czas przeczytam to co dziś napiszę i pewnie samą siebie uznam za wariatkę. Ale tak jest, to co teraz czuje i to co przeżyłam najlepiej opisują słowa i przemyślenia własnie w tej chwili, tu i teraz. Moje ciało fizyczne w tej chwili jest w kompletnej rozsypce ale za to w środku... W środku nie mogę uwierzyć w to co się stało... Nigdy w życiu czegoś takiego nie przeżyłam, nigdy tak się nie czułam. Kiedy wracałam do domu w kompletnej ciszy słyszałam w oddali tylko stłumione odgłosy bijącego dzwonu w kościele, później okazało się, że były to dzwony z cerkwi- prawosławni 1 maja obchodzili wielkanoc. Naćpałam się muzyką, tak się czuje w tej chwili. Jestem kompletnie wykończona, nie mogę spać, jeść tym bardziej. Jazz to muzyka transcendentalna- to są dzisiejsze słowa wypowiedziane przez Panią Urszulę Dudziak, w tym zdaniu jest zawarte wszystko. Paradoks, fizycznie jestem wykończona ale w głębi siebie czuję, że mogłabym przebiec teraz maraton :)
Muzyka- motor napędowy mojego życia.

   Festiwal rozpoczął się 26 kwietnia. Tegoroczna- 52 już edycja jest wyjątkowa ze względu na obchody Europejskiej Stolicy Kultury i obchodów Międzynarodowego Dnia Jazzu- który świętowaliśmy 30 kwietnia.W sumie festiwal trwał 5 dni. 4 dni koncertów w Imparcie, 5 dzień obchodziliśmy w Hali Stulecia. Koncerty w Imparcie rozpoczynały się o godzinie 18 30 koncertem głównym w sali teatralnej( ten podzielony był na 3 koncerty). O godzinie 23 30 publiczność przenosiła się na koncert do sali kameralnej, po nim codziennie odbywały się jam sessions do białego rana. Dla mnie ta edycja miała być dodatkowo wyjątkowa, o ile podczas dwóch ostatnich edycji festiwalu brałam udział w kilku koncertach o tyle teraz postanowiłam wziąć urlop od pracy i wykupiłam bilety na wszystkie koncerty. Postanowiłam i tak zrobiłam, wzięłam udział we wszystkich koncertach- cudowny maraton.
   W pierwszym dniu festiwalu jako pierwsi wystąpili ubiegłoroczni zdobywcy Grand Prix na Indywidualność Jazzową- Vehemence Quartet z gościnnym udziałem Leszka Możdżera na fortepianie. Vehemence Quartet tworzą: Wojciech Lichtański (saksofon altowy), Mateusz Śliwa (saksofon tenorowy), Szymon Madej (perkusja) oraz Alan Wykpisz na kontrabasie. Panowie prezentowali m.in materiał ze swojej płyty Anomalia. Koncert był bardzo żywiołowy, chłopaki pomimo młodego wieku grają z wielką pasją. energią i cechuje ich doskonały warsztat. Do tego wszystkiego na fortepianie czarował Leszek Możdżer, przepiękny jazz i wspaniały koncert na początek festiwalu. Krótka przerwa i drugi koncert pierwszego dnia. Zagrało Gerald Clayton Trio w składzie; Gerald Clayton (fortepian), Harish Raghaven (kontrabas) oraz Henry Cole (perkusja). Clayton to naprawdę znakomity pianista, czuć w jego graniu doświadczenie i finezję. Bardzo intymny, delikatny i przestrzenny koncert, przepiękny dialog muzyków. Trzeci koncert pierwszego dnia na dużej scenie w sali teatralnej Impartu to Archie Shepp Quartet z gościnnym udziałem Piotra Wojtasika na trąbce. Archie Shepp Quartet w składzie: Archie Shepp (saksofony oraz wokal), Tom McClung (fortepian) oraz Wayne Dockery (kontrabas). Przyznam szczerze, że ze względu na moją miłość do saksofonu tego dnia czekałam na ten koncert najbardziej, nie zawiodłam się :) Archie Shepp to żywa legenda, wielki artysta, gra na saksofonach, fortepianie, jest wokalistą, kompozytorem, a także poetą. Tworzy muzykę jazzową oraz blues, najczęściej łączy te gatunki. Tego wieczoru grał na saksofonie tenorowym, sopranowym, a także śpiewał cudownego bluesa. Koncert był niezwykły, grali free jazz oraz utwory bardziej bluesowe. Dodatkowo muzycy świetnie się bawili, solówka perkusisty (solówka na własnym ciele- jeśli można to tak nazwać) pierwsza klasa. Wspaniale grał również urodzony we Wrocławiu Piotr Wojtasik, widać było że mistrz Archie Shepp był pod jego wielkim wrażeniem. Publiczność po tym koncercie była tak rozochocona, że nie chciała wypuścić muzyków, którzy bisowali z tego co pamiętam dwa razy. Była energia ! Z koncertu w sali głównej pobiegłam szybko do sali kameralnej, gdzie koncert miał rozpocząć się o 23 30. Po koncercie głównym spotkałam się też z Olą, którą podstępnie postanowiłam wciągnąć w cały ten jazz ;) Ola uczestniczyła ze mną w kilku koncertach tegorocznej edycji. Było trochę po północy, kiedy dotarłyśmy do sali kameralnej, koncert już trwał w najlepsze. Na scenie sali kameralnej wystąpiło Joris Teepe Quartet "Jorisation"w składzie; Joris Teepe (kontrabas), Howard Curtis (perkusja), Orrin Evans (fortepian) oraz Johannes Enders (saksofon tenorowy). Była energia ! Sala kameralna była rozgrzana do czerwoności- dosłownie! Później był nocny Jam dowodzony przez najwspanialszego na świecie Leszka Możdżera ;) Niechętnie wracałam do domu...
Vehemence Quartet z gościnnym udziałem Leszka Możdżera

Gerald Clayton Trio

Archie Sheep

Joris Teepe Quartet
   Drugiego dnia jako pierwsi w sali teatralnej o godzinie 18 30 wystąpił skład: Darek Oleszkiewicz (kontrabas), John Abercrombie (gitara elektryczna), Marc Copland (fortepian) oraz Joey Baron (perkusja). Publiczność szczególnie serdecznie przyjęła Wrocławianina Darka Oleszkiewicza, który na stałe mieszka w Stanach. Podczas tego koncertu moją szczególną uwagę z kolei przykuł perkusista Joey Baron, zakochałam się w jego grze ! Koncert w głównej mierze był osadzony w klasyce, każdy z wybitnych muzyków dodawał jednak od siebie "to coś" dzięki czemu mnie osobiście ta muzyka zahipnotyzowała, ocknęłam się dopiero na bisie. Drugi koncert tego dnia dla mnie samej okazał się absolutną sensacją i jednym z najlepszych koncertów na tegorocznym JnO. Zagrali Nik Bartsch. Ronin w składzie: Nik Bartsch (fortepian), Kaspar Rast (perkusja), Thomy Jordi (gitara basowa) oraz Sha (saksofony, klarnet basowy). Nie znałam ich wcześniej wcale, od pierwszych sekund grania wbiło mnie w fotel totalnie, a moje oczy były okrągłe ze zdumienia do samego końca. Ich muzyka była dla mnie jak porażenie piorunem, osadzona w jazzie ale bardziej jest to muzyka eksperymentalna, fusion, a nawet elektronika (a elektronika to jest to co Pani w dredach uwielbia najbardziej). W pamięci wciąż mam powtarzające się frazy fortepianu i grad klarnetu basowego, do tego muzyka była zsynchronizowana ze wspaniałymi efektami świetlnymi. Naprawdę szok... Od razu zaopatrzyłam się w ich ostatnie wydawnictwo płytowe Continuum, słucham jej od kilku dni codziennie i cały czas odkrywam coś nowego. Dawno żadna muzyka nie zrobiła na mnie TAKIEGO wrażenia... Dziękuję dyrektorowi artystycznemu za ich zaproszenie! Na tym tego dnia oczywiście się nie skończyło. Trzeci z koncertów głównych to Power Trio w składzie: David Murray (saksofon tenorowy), Terri Lyne Carrington (perkusja) oraz Geri Allen (fortepian). Dwie wspaniałe kobiety jazzu, po tylu "męskich" koncertach miło było poddać się kobiecej wrażliwości muzycznej. Do tego idealnie z Paniami rezonował saksofon tenorowy Murraya. To co mi szczególnie się rzuciło to ich wzajemny szacunek do siebie, dawali sobie niesamowitą przestrzeń, swobodę grania. Przepięknie! Po takiej dawce muzyki pobiegłam w te pędy do sali kameralnej na koncert Dmitry Baevsky Quartet w składzie: Dmitry Baevsky (saksofon altowy), Jeb Patton (fortepian), Mike Karn (kontrabas) oraz Joe Strasser (perkusja). Szczególną ciepło publiczność przyjęła Dmitra- niezwykłego lidera, o chłopięcej urodzie, zagrał naprawdę brawurowo.Środa była jedynym dniem, kiedy nie poszłam na jam. Nie byłam w stanie, koncert Nika Bartscha tak bardzo mną wstrząsnął, że wsiadłam na rower i pojechałam do domu. Spać jednak prędko nie poszłam, słuchałam płyty Continuum. W ogóle spanie i jedzenie stało się w ciągu tych 5 dni drugoplanowe...Karmiłam się czym innym.
John Abercrombie/Darek Oleszkiewicz/Joey Baron/Marc Copland
Nik Bartsch. Ronin
Power Trio
Dmitry Baevsky Quartet
    Dzień trzeci. Czułam lekkie zmęczenie, odżyłam po godzinie 18 30, kiedy w Imparcie zagrali tego dnia jako pierwsi Billy Childs Jazz Chamber Ensemble w składzie: Billy Childs (fortepian), Hans Glawischnig (kontrabas), Jeff Ballard (perkusja), Carol Robbins (harfa), Ben Monder (gitara elektryczna), Steve Wilson (saksofony) oraz kwartet smyczkowy w składzie: Marta Sochal Matuszczyk ( I skrzypce), Tomasz Kulisiewicz ( II skrzypce), Katarzyna Płachta Styrna (altówka) i Bożena Papała (wiolonczela). Billy Childs zagościł na JnO po raz trzeci. Muzyka, którą tworzy Childs jest mostem pomiędzy jazzem a muzyką klasyczną. Na JnO zaprezentował swoje kompozycje ze swoim stałym składem oraz kwartetem smyczkowym. Dodatkowo w tym składzie ciekawie brzmiała harfa, było bardzo intymnie, oryginalnie, pięknie. Drugi koncert wieczoru dnia trzeciego był zdecydowanie jednym z najlepszych na tegorocznym JnO. Wystąpił project Volcan w składzie: Gonzalo Rubalcaba (fortepian), Horacio "El Negro" Hernandes (perkusja) oraz Jose Armando Gola (gitara basowa). Volcan dosłownie porwali publiczność swoim latino jazzem, a serca wszystkich skradł perkusista swoimi solówkami i ogromną dawką optymizmu, którą zaraził chyba wszystkich. Gonzalo Rubalcaba, którego wcześniej nie znałam okazał się nie tylko rewelacyjnym pianistą ale także niezwykle skromnym człowiekiem. Mówiąc wprost, pozamiatali. Publika nie chciała ich puścić. Owacje na stojąco. Trzeci koncert tego dnia to projekt stworzony specjalnie na zamówienie tegorocznego JnO w składzie: Adam Pierończyk (saksofon tenorowy i sopranowy), Jean-Paul Bourelly (gitara elektryczna,wokal), Orlando Le Fleming (kontrabas) oraz John B.Arnold (perkusja). Trzeba jeszcze dodać, że dzień wcześniej Panowie skończyli nagrywać materiał, który zaprezentowali na JnO. Mam wielką nadzieję, że projekt odniesie wielki sukces. Brzmieli naprawdę niezwykle, przeszywający na wskroś saksofon Pierończyka w połączeniu ze specyficznym brzmieniem gitary Jean-Paul Bourellyego i jego emocjonalną wokalizą. Hipnotyzująca, odważna muzyka, naprawdę wielkie brawa dla Pana Pierończyka. Było mi jedynie przykro, ze podczas praktycznie całego koncertu ludzie ciągle wychodzili z sali, koncert Pierończyka rozpoczął się dość późno, a o 23 30 w sali kameralnej miał rozpocząć się koncert Włodzimierza Nahornego. Prawdopodobnie więc część publiczności nie chciała stracić ani minuty z koncertu polskiej legendy. Wszystkiego mieć nie można. Ja sama zostałam do końca koncertu Pierończyka, czekam na ich płytę i gorąco im kibicuję. Faktycznie, kiedy dotarłam do sali kameralnej Włodzimierz Nahorny Trio grali już w najlepsze. Włodzimierz Nahorny Trio w składzie: Włodzimierz Nahorny (fortepian), Mariusz Bogdanowicz (wiolonczela) i Piotr Biskupiński (perkusja). Nahorny to absolutna polska legenda, jest multiinstrumentalistą (gra m.in na fortepianie czy saksofonie), kompozytorem i aranżerem. W 1965 roku zdobył I nagrodę solistyczną i zespołową na JnO. Początek koncertu ominęłam, grał wtedy swoje polskie kompozycje, szkoda. Całe szczęście miałam jeszcze drugą połowę. Zagrał kilka swoich kompozycji filmowych i teatralnych oraz swoją kompozycję inspirowaną muzyką kurpiowską. Przepięknie, lirycznie, do tego Pan Włodzimierz o każdym utworze obszernie opowiadał i kilka razy rozbawił publikę do łez. Cieszę się, że mogłam tego posłuchać i zobaczyć takiego wielkiego polskiego muzyka. Po tym był oczywiście jam i o świcie powrót do domu. Byłam strasznie nakręcona, przespałam się 3 godziny i miałam ochotę na kolejne kilka godzin koncertów..:)
Billy Childs Jazz Chamber Ensemble

Volcan
Adam Pierończyk/Jaun-Paul Bourelly/Orlando Le Fleming/John B.Arnold
Włodzimierz Nahorny Trio

   W Piątek, czwartego dnia festiwalu byłam już tak naładowana, że nie mogłam wytrzymać w domu. Potwierdza to Ola, która musiała znosić mnie tego dnia z wielką cierpliwością. Działy się ze mną dziwne rzeczy. Kiedy więc dotarłam do Impartu i kiedy rozpoczął się pierwszy koncert tego dnia nastąpiła kulminacja, siedziałam w fotelu i płakałam. Pewnie była to wina tych wszystkich dźwięków z dni poprzednich, a pewnie też projekt A Tribute to Jan Johansson w składzie: Jan Lundgreen (fortepian), Mattias Svenson (kontrabas) oraz kwartet smyczkowy. Lundgreen jest szwedzkim pianistą zafascynowanym twórczością Jana Johanssona, który dla Szwedów jest jak twórczość Krzysztofa Komedy dla Polaków.Koncert był piękny, liryczny, a muzyka delikatna i mocno akcentująca tradycję szewdzką. Lundgreen ze swoim zespołem stworzyli pewien pejzaż dźwiękowy mocno działający na wyobraźnię słuchacza (na moją napewno). Drugi koncert wieczoru poniekąd pozostawał w klimacie folkowym, tyle tylko, że ukazującym Polski folklor i rodzimą tradycję. Swój projekt "Folk Five" zaprezentował Irek Wojtczak Quintet w składzie: Irek Wojtczak (saksofon tenorowy, klarnet basowy), Tomasz Dąbrowski (trąbka), Piotr Mania (fortepian), Adam Żuchowski (kontrabas) oraz Kuba Staruszkiewicz (perkusja). Wojtczak z wielkim powodzeniem reanimuje polski folklor, muzyka była radosna, żywiołowa, wyraźnie czuć w niej było inspirację tematami ludowymi. W utworach, które zaprezentowano pojawiły się oberki i kujawiaki, skrzętnie przetłumaczone na język jazzu. Bardzo inspirujący koncert, oryginalny i ciekawy projekt. Panowie dostali owację na stojąco. Na trzecim koncercie czwartego dnia festiwalu wystąpiły absolutne legendy jazzu z zza oceanu, zespół The Cookers w składzie: Billy Harper (saksofon tenorowy), Eddie Henderson (trąbka), Jaleel Shaw (saksofon altowy i sopranowy), David Weiss (trąbka), George Cables (fortepian), Cecil Mcbee (kontrabas) oraz Billy Hart (perkusja). Doświadczenie każdego z muzyków zespołu i ich muzyczne współprace, naprawdę robią wrażenie. Zaserwowali nam potężną dawkę energicznego amerykańskiego jazzu, rodem z pulsującego serca Nowego Yorku. Wspaniale było ich usłyszeć i zobaczyć. Po The Cookers pobiegłam jak zwykle do sali kameralnej, gdzie już grali chłopaki z Confusion Project w skłądzie: Michał Ciesielski (fortepian), Piotr Gierszewski (gitara basowa) oraz Adam Golicki (perkusja). Panowie wydali do tej pory dwie płyty, na koncercie zaprezentowali przekrój obu z nich. Świetna, ambitna muzyka, stylistycznie elektryczno-akustyczna. Dzięki zastosowaniu np gitary basowej ich jazz idzie raczej w kierunku fusion. Świetny młody polski projekt, indywidualne i dojrzałe podejście do muzyki. Będę im kibicować. Później był ostatni niestety na festiwalu... jam. Tak spędziłam czas z Olą do białego rana. Moje muzyczne nakręcenie sięgało zenitu, a kulminacja miała nadejść już niedługo...
A Tribute to Jan Johansson
Irek Wojtczak Quintet "Folk Five"

The Cookers. Zdjęcie pochodzi ze strony jazznadodra.pl
Confusion Project. Zdjęcie pochodzi ze strony jazznadodra.pl
   W sobotę pomimo najszczerszych chęci nie byłyśmy w stanie dotrzeć z Olą na paradę jazzową o godzinie 12, która startowała z Wrocławskiego rynku. Sobota- piękny słoneczny dzień, idealny, żeby świętować Międzynarodowy Dzień Jazzu. Fizyczne zmęczenie dawało jednak już mocno o sobie znać, u mnie doszedł jeszcze dość dziwny i specyficzny stan euforii (pomimo zmęczenia)... Nigdy jeszcze się tak nie czułam. Postanowiłyśmy uświetnić ten dzień korzystając z rejsu jednym z Wrocławskich stateczków po Odrze. Tego dnia na kilku z nich miały grać różne zespoły jazzowe, było to więc naprawdę ciekawa alternatywa i z mojej strony uważam to za naprawdę świetny pomysł ! Chwilę po 16 wyruszyłyśmy w rejs po Odrze statkiem Goplana, na którym grało Trio Break w składzie: Anna Majkut-Polańska (wokal), Małgorzata Stec (wokal) oraz Andrzej Walus (saksofony, keyboard). Cóż jeśli chodzi o muzykę to niestety znane jazzowe utwory i evergreeny w ich aranżacjach brzmiały dość kiepsko, mówiąc delikatnie... Za to Pan Andrzej to wulkan energii, grał na saksofonie, tańczył i tryskał dobrą energią- był zdecydowanie najlepszy :) Pomijając muzykę widoki na najpiękniejsze miasto w Polsce, Europejską Stolicę Kultury bezcenne :)
Statek Goplana. Fotografia pochodzi z facebooka strony jazznadodrą
    Z przystani zwierzynieckiej pobiegłyśmy prosto do Hali Stulecia, gdzie miały odbyć się główne obchody Międzynarodowego Dnia Jazzu we Wrocławiu. Tutaj wielka niespodzianka (pozytywna), wielka kolejka ludzi chcących wejść do Hali, fajnie, że tyle ludzi wybrało się posłuchać jazzu. Ostatnia impreza w Hali Stulecia (wtedy Hala Ludowa), na której grano jazz w ramach JnO odbyła się 40 lat temu...Przed Halą spotkałyśmy się jeszcze z innymi znajomymi Gosią i Tomkiem. Pierwszy z głównych koncertów miał rozpocząć się o godzinie 18-tej. W ogóle tego dnia w Hali naprawdę nie wiadomo było na co się zdecydować, oprócz głównej sceny były jeszcze 2 mniejsze Rotundy, gdzie również cały czas rozbrzmiewał jazz. Koniec końców do Rotund nie dotarliśmy...zaabsorbowały nas wydarzenia sceny głównej. Szkoda ale niestety wszystkiego mieć nie można. Na pierwszy koncert odbywający się na scenie głównej troszkę się spóźniliśmy, kiedy znaleźliśmy miejsce Rapsodie Barbare- Michel Aumont et le Grand Orchestre armorigenE już grali. Muzycy robili fantastyczne show, przebogate i ciekawe instrumentarium: instrumenty dęte drewniane, blaszane (np tuba), bębny, smyczki i wiele innych. Ich muzyka była potężną dawką pozytywnej energii, wprowadzili publiczność Hali w dobry nastrój i przygotowali poniekąd na kolejną gwiazdę wieczoru. Wystąpiła absolutna królowa polskiego jazzu- Urszula Dudziak wraz ze swoimi muzykami: Łukasz Poprawski (saksofon), Artur Gierczak (gitara elektryczna), Paweł Tomaszewski (keybord), Krzysztof Pacan ( gitara basowa) oraz Robert Luty (perkusja). Jest tak Urszula Dudziak, a po nie długo długo nic...:) Pani Urszula po prostu dała czadu, zaśpiewała kilka utworów ze swojej ostatniej płyty oraz starsze utwory, była oczywiście Papaya ! Wulkan energii, Pani Dudziak wyszła i powiedziała tak: "Dzień dobry, nazywam się Urszula Dudziak. Mam 73 lata, jestem zaręczona i zakochana. I dopiero się rozkręcam...", oprócz tego uraczyła nas całą masą zabawnych anegdot ze swojego życia. Nie jeden młody człowiek powinien uczyć się od niej pozytywnego nastawienia, energii i pasji. Na kolejny koncert czekałam naprawdę szczególnie. Właściwie to być na jego koncercie było moim marzeniem. Tomasz Stańko/Newelectronic z gościnnym udziałem Leszka Możdżera. Oprócz dwóch wymienionych muzyków zagrali jeszcze: Vitold Rek (kontrabas), Zohar Fresco (instrumenty perkusyjne, wokal) oraz Tadeusz Sudnik (elektronika). Sam projekt ma być nawiązaniem do kultowego już projektu Stańki- Freelectronic z roku 1985 roku. W tamtym czasie Freelectronic był projektem absolutnie innowacyjnym,nowatorskim, ta muzyka wyprzedzała ówczesne trendy. Głównie za sprawą wykorzystania instrumentów elektronicznych i akustycznego brzmienia. W obecnym składzie Newelectronic ponownie zagrali Vitold Rek i Tadeusz Sudnik. Ależ ten koncert brzmiał ! Stańko pląsający po scenie z trąbką, ze swoim charakterystycznym zimnym,mrocznym i przeszywającym na wskroś brzmieniem. Leszek Możdżer jedną ręką grający na fortepianie, drugą meandrującą po elektronice. Do tego wszystkiego absolutny geniusz i innowator Zohar Fresco na perkusjonaliach. W 1985 roku to brzmiało niezwykle, w 2016 zabrzmiało równie kosmicznie i nowocześnie. To było niesamowite przeżycie, siedziałam jak zaczarowana. Nie tylko ja, artyści dostali owacje na stojąco. Po przerwie klimat zmienił się diametralnie. Wystąpił skład Jazzanova z udziałem wokalisty Paula Randolpha. Szczerze mówiąc tego dnia głównie nastawiałam się na Stańkę, nie myślałam o innych koncertach. Ale Jazzanova pozamiatała...W swój jazz wplatają elektronikę, sample. Do tego energiczna i porywająca postać wokalisty Paula Randolpha spowodowała, ze cała Hala Stulecia się roztańczyła. Proszę bardzo,jakoś do jazzu można tańczyć? można! I nie ważne jak, ważne, że wszyscy świetnie się bawili. To nie jest tak, że to był koncert czysto taneczny, rozrywkowy, muzyka była fantastyczna. Fusion, funk, jazz i cała masa innych stylów. Jazzanova to koncertowa petarda, jeśli ktoś mówi, że jazz jest dla nudziarzy, puszcze mu występ live Jazzanovy, napewno zmieni zdanie. Jednak to ostatni występ wieczoru spowodował, że Hala Stulecia zadrżała niczym podczas trzęsienia ziemi. A mnie zatkało...Około północy na scenę główną wyszedł projekt Nonkeen z udziałem Nilsa Frahma.
Nils Frahm to niemiecki kompozytor, świetny pianista ale też muzyk  związany ze sceną elektroniczną. Nonkeen tworzą z kolei oprócz Frahma jego koledzy z podstawówki. Powiem krótko, byłam już naprawdę na wielu koncertach w życiu ale to był mój najlepszy. To była od samego początku taka potężna dawka dźwięku i wibracji, miałam wrażenie, że dach Hali Stulecia zaraz spadnie...Instrumentarium jeśli dobrze zauważyłam tworzyły między innymi perkusja oraz różnego rodzaju instrumenty perkusyjne,automaty perkusyjne, mnóstwo efektów elektronicznych, gitary, keyboardy, syntezatory i pewnie wiele więcej... Kiedy to wszystko razem zabrzmiało i zadrżało to można sobie tylko wyobrazić co to była za kosmiczna muzyka.Nie wiem czy to jeszcze był jazz, raczej pokaz elektroniczny, muzyka eksperymentalna a momentami techno? Ja jestem w szoku do teraz. Byłam też w szoku, kiedy wracałam do domu. Nie mogłam zasnąć aż do niedzielnego wieczoru. I nie mogę się wciąż pozbierać po tych 5 dniach.
Rapsodie Barbare- Michel Aumont et le Grand Orchestre armorigenE. Fotografia pochodzi ze strony jazznadodra.pl

Królowa Urszula Dudziak

Tomasz Stańko/ Newelectronic z udziałem Leszka Możdżera

Jazzanova feat Paul Randolph

Nonkeen feat Nils Frahm

   Jeśli chodzi o małe podsumowanie. Jeszcze nigdy w życiu w ciągu 5 dni nie brałam udziału w tylu koncertach. Dokładnie kiedy to sobie policzyłam wyszło mi 25...łącznie z nocnymi jamami i koncertem na statku. Nawet nie podejmuje się zliczenia ilu artystów udało mi się zobaczyć i usłyszeć, kilkudziesięciu? ponad setka? nie wiem. Zaś koncerty, które zrobiły na mnie największe wrażenie to Archie Sheep, Nik Bartsch.Ronin, nowy projekt Adama Pierończyka, Włodzimierz Nahorny, A Tribute to Jan Johansson, Irek Wojtczak Quintet, Urszula Dudziak, Tomasz Stańko/Newelectronic z udziałem Leszka Możdżera, Jazzanova i Nonkeen z Nilsem Frahmem. Nie było wieczoru i koncertu, który by mi się nie podobał. Wspaniały program festiwalu, każdy odnalazł z pewnością coś dla siebie. Teraz po tym wszystkim, jestem naładowana energią, muzyką i zainspirowana- wiele wykonawców było mi dotąd nie znanych.
   Dziękuję wszystkim wspaniałym Artystom, to dzięki Wam zaspokoiłam potrzeby duchowe i przeniosłam się na kilka dni na inną planetę. Jesteście prawą ręką samego Wszechmogącego, jestem pewna, że muzyka ma Boską genezę. Dziękuję bardzo Oli, która uczestniczyła ze mną w większości koncertów. Mimo tego, że do tej pory nie słuchała za wiele jazzu, udało mi się ją zaciągnąć na całkiem sporą liczbę koncertów. I jeśli wierzyć temu co mówi, podobało jej się! Dodatkowo dzielnie znosiła moje stany euforycznego rozemocjonowania muzyką, wiem, że wytrzymanie ze mną czasami nie jest łatwe ;) Ola za rok idziemy na JnO razem obowiązkowo ! Dziękuję najlepszemu dyrektorowi artystycznemu Leszkowi Możdżerowi, za zaproszenie tak wspaniałych artystów, za nieustanne inspirowanie mnie muzyką, energię, chłopięcy optymizm, uśmiech i za wszystko ! Dziękuję też wszystkim słuchaczom i ludziom, którzy wzięli udział w tegorocznej edycji JnO. Niektóre twarze widziałam codziennie. Skoro przeżywamy razem muzykę, jesteśmy jak rodzina, wielka muzyczna rodzina. Do zobaczenia za rok :)
   Na koniec skoro jest to blog, na którym założyłam sobie polecać wam różne rzeczy związane z muzyką to przy okazji tego posta polecę Wam dwie rzeczy. Po pierwsze to to, że polecam najlepszy festiwal jazzowy w Polsce- festiwal Jazz Nad Odrą- sprawa oczywista. Po drugie polecam przeżywanie muzyki na żywo i uczestniczenie w koncertach (aktywnie). Muzyka w moim odczuciu jest czymś tak wzniosłym i prawdziwym, że trzeba ją przeżywać totalnie. Jesteśmy ludźmi różnymi pod wieloma względami, to co jednak nas łączy i spaja to między innymi wspólne przeżywanie muzyki. Te kilka ostatnich dni uświadomiło mi, ze trzeba czasami dać się porwać, otworzyć na drugiego człowieka (a że ja jestem z natury samotnikiem i dzikusem nie jest to takie proste). Nie dajmy się zwariować dzisiejszym czasom, chodźmy na koncerty, cieszmy się sobą nawzajem i muzyką, to takie proste.

Prawie wszystkie zdjęcia, które zamieściłam w tym poście są autorstwa BTW Photographers. Jeśli jest inaczej, źródło jest podane w opisie zdjęcia.

Strona BTW Photographers na facebooku 


A na deser mój nowy absolutny mistrz ! Nils Frahm, enjoy !

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz