sobota, 6 sierpnia 2016

S16 Festival. Święto muzyki ethno, folku, reggae i jazzu. Dwa dni pulsującego rytmu wibrującego w wodach Jeziora Tarnobrzeskiego

S16 Festival
   Kilka dni temu miałam przyjemność uczestniczyć w niezwykłym wydarzeniu. Mowa o festiwalu S16, który odbywał się w dniach 23-24 lipca nad Jeziorem Tarnobrzeskim.  Była to pierwsza edycja festiwalu Siarki Ognia i Bębnów. Symbol S16, widniejący w nazwie tego wydarzenia pochodzi od symbolu siarki w układzie okresowym pierwiastków, 16 to liczba atomowa siarki. Dlaczego siarka? Tarnobrzeg stanowi największy w Polsce ośrodek wydobycia tego surowca w naszym kraju, zaś Jezioro Tarnobrzeskie powstało w miejscu dawnej kopalni odkrywkowej siarki "Machów". Jak to się stało, że wywiało mnie na festiwal aż na drugi koniec Polski? Po pierwsze bogaty program wydarzenia, obfitujący w koncerty, warsztaty, pokazy ogniowe, po drugie aspekt bębniarski, którego punktem kulminacyjnym miała być próba pobicia rekordu Guinnessa w łańcuchu osób grających na bębnach rękami. A więc stało się, rekord został pobity, zagrało 137 bębniarzy, w tym ja ciesząca się z tego faktu jak mało kto i Ola, moja niezawodna towarzyszka festiwalowa. Ola początkowo nieufnie nastawiona do bębnienia, po tym jak wręczyłam jej djembe, zagrała i w ten sposób zasiliła nasz łańcuch bębniarski. Po za tym nęciły mnie warsztaty, których w programie zaplanowano całe mnóstwo. Nieczęsto mam okazje sobie pobębnić, więc na S16 odbiłam to sobie z nawiązką, efekt sine ręce i uśmiech na twarzy :)
   Zaczęło się od kilku-godzinnej podróży pociągiem z Wrocławia do Rzeszowa, po drodze niezliczona ilość pielgrzymów zmierzających na Światowe Dni Młodzieży do Krakowa, oraz co najmniej jedna (za to spora) i uciążliwa... grupa kolonijna wracająca z wakacji. Najważniejsze jednak zawsze i wszędzie...jest pozytywne nastawienie, wtedy nawet wrzeszczące dzieciaki przestają przeszkadzać. Później była jeszcze krótka przeprawa autobusowa z Rzeszowa do Tarnobrzegu i jesteśmy na miejscu... A tutaj niespodzianka, komunikacja miejska znikoma i akurat w okolice naszego miejsca noclegowego nic nie dojeżdżało... Co jak co, my z Olą poradzimy sobie jednak zawsze i wszędzie, pod nasz "Dworek pod Lipami" podwiózł nas bardzo sympatyczny Pan, który się nad nami zlitował. Perypetii komunikacyjnych było jeszcze dużo podczas naszych dwóch dni w Tarnobrzegu, łącznie z momentami niczym z filmów akcji ale szczegóły wolę zostawić dla siebie...;)     Kiedy w sobotę dotarłyśmy w końcu nad Jezioro Tarnobrzeskie, na scenie szaleli na bębnach Panowie z zespołu Tiriba. To był dopiero początek, fani etnicznych brzmień powoli zaczęli gromadzić się pod sceną, usytuowaną w malowniczych okolicznościach Jeziora Tarnobrzeskiego. Drugi koncert tego dnia i gość naprawdę specjalny. Zagrali Słoma i D'Roots Brothers. Jerzy "Słoma" Słomiński, postać niezwykła, muzyk, architekt, jest uważany za prekursora gry na bębnach w Polsce. Współtworzył takie zespoły jak Brygada Kryzys, Osjan czy Izrael. D'Roots Brothers tworzą m.in synowie Słomy, tworząc razem przepiękne spotkanie pokoleniowe. Leżąc na trawie, wsłuchiwałam się w dźwięki płynące ze sceny. Koncert był syntezą melodii ethno, reggae, dało się słyszeć brzmienia zakorzenione w tradycji gatunku, jak i momenty czerpiące ze współczesności. Królowała harmonia i rytm. Kolejny koncert wieczoru i przeniesienie ciała i umysłu na inną planetę. Za sprawą Studium Instrumentów Etnicznych, zespół naprawdę liczny, instrumentarium tworzą różnego rodzaju bębny- djembe, dunduny, cajony, conga czy metalowe beczki. Oprócz bębnów, gitara basowa, trąbka, flet, didgeridoo, kalimba, gongi i pewnie jeszcze o czymś zapomniałam. Na czele zespołu stoi charyzmatyczny wokalista Piotr "Stiff" Stefański. Artyści występujący w Studium pochodzą z okolic Gór Świętokrzyskich, muzykę, którą tworzą określają jako tradycyjną tego rejonu, u podstawy której stoi trans. Przyznam szczerze, że ich koncert zrobił na mnie piorunujące wrażenie, ubrani w niezwykłe stroje, swoją muzyką zaczarowali wszystkich dookoła. Hipnotyczne miarowe bębnienie, psychodeliczne i często niepokojące teksty wyśpiewywane przez wokalistę rzeczywiście wprowadziły wszystkich obecnych w trans. Było coś w tej muzyce co niepokoiło i ciekawiło jednocześnie, dzikość zakrawała o szaleństwo. Strach mieszał się z entuzjazmem, bardzo emocjonalny folk, wyzwalający w ludziach tłumione i skrywane często, nieznane emocje.

Kiedy wszyscy wokół powoli zaczęli dochodzić do siebie, na scenie pojawił się zespół CBB Ensemble- Centrum Rytmu City Bum Bum. Skład zespołu tworzą muzycy z Polski i Senegalu, ich muzyka jest spotkaniem tradycji odrębnych kultur, połączeniem brzmienia takich instrumentów jak djembe, hang czy balafon, ze śpiewem wykonywanym w języku Wolof i Malinke. Ważną rolę w ich występie odegrał również widowiskowy taniec. CBB zafascynowany kulturą i muzyką zachodnioafrykańską tworzy muzykę z gatunku world music, zespół określa to co tworzy tak: "Starożytne dźwięki przyszłości. Do słuchania. Do tańczenia. Bez początku. Bez końca". Królował rytm, który zjednoczył artystów ze zgromadzoną publicznością. Kolejny zespół przeniósł nas w zupełnie inne rejony geograficzne jak i te muzyczne. Na scenę wkroczył Jose Torres&Havana Dreams. Zespół wykonuje tradycyjną muzykę kubańską. Zapanowała długa, mocno energetyczna kubańska fiesta, muzykom nie przeszkodziła nawet chwilowa awaria prądu. Wszyscy bez wyjątku poddali się tanecznym rytmom, wywodzącym się z gorącej Kuby. W trakcie koncertów na mniejszej scenie usytuowanej na jeziorze odbywały się niesamowite pokazy, m.in mody czy niezwykły pokaz tańca z ogniem. Zwieńczeniem wieczoru był koncert zespołu Tabu, którego niestety nie doczekałyśmy. Dla całej naszej trójki był to naprawdę długi dzień, nasze ciała mówiły basta. Zapomniałam dodać, ze w międzyczasie dołączyła do nas Ania, którą poznałam na tegorocznym Enter Music Festival. Ania do Tarnobrzega przyjechała aż z okolic Gdyni, pokonała więc prawie całą Polskę by znaleźć się na S16 :)

   Drugiego dnia wyruszyłyśmy nad jezioro jeszcze przed południem. Zaopatrzona w djembe i niesiona silną potrzebą, żeby w końcu porządnie sobie pobębnić wystrzeliłam prosto na warsztaty bębniarskie. Warsztaty prowadzili Ricky Lion, Amadou Fola oraz Foliba, fajnie było pobębnić we wspólnym gronie :) Od 15-tej na Tarnobrzeskiej scenie znowu zabrzmiała muzyka, jako pierwszy tego dnia wystąpił Ricky Lion, wokalista i bębniarz pochodzący z Konga. Tuż po nim na scenie wystąpił zespół Moribayassa wraz z Amadou Folą. Zespół Moribayassa tworzy grupka przyjaciół zafascynowanych kulturą i muzyką zachodnioafrykańską. Amadou Fola to pochodzący z Senegalu, na stałe mieszkający w Warszawie, multiinstrumentalista, kompozytor i wokalista. Zabrzmiały takie instrumenty jak djembe, dundun, sangban czy kora. Występ był potężną dawką energii i pozytywnych wibracji, brzmienie bębnów, potężne, transowe, do tego wszystkiego żywiołowe tańce. Nie muszę chyba mówić co się działo pod sceną :) Moim największym  muzycznym "odkryciem" festiwalu był jednak zespół Sango, który zagrał po Moribayassie i Amadou Foli. Ideą Sango jest patrzenie na kulę ziemską, jako zintegrowaną wspólnotę, ich muzyka wpisuje się w szeroko pojęty nurt world music.



Członkowie Sango przekazują nam swoje przeżycia z podróży po najdalszych zakątkach naszej planety, snują opowieść o świecie za pomocą muzyki. Wykorzystując przy tym spektakularną ilość instrumentów etnicznych, wzbogacanych o efekty syntezatorowe oraz brzmienia jazzowe. Kosmiczny mistycyzm emanujący z dźwięków, które tworzą uduchawiają człowieka. Sango- to była przyjemność Was słyszeć :) Krótka przerwa koncertowa, która później nastąpiła, spowodowana była przygotowaniem do bicia Rekordu Guinessa w grze na bębnach rękami. Uczestniczyć w biciu rekordu mógł każdy, wystarczyło mieć tylko bęben (jakikolwiek) i pozytywne nastawienie. Utworzyliśmy dłuuuugi łańcuch składający się z bębniarzy i bębniarek w każdym wieku. Rekord prowadzili Panowie z zespołu Drum Work. Krótka nauka prostego rytmu i rozpoczęło się bicie rekordu. Każdy uczestnik po kolei wystukiwał rytm, czuć było zaangażowanie i ekscytację, w powietrzu zaś czuć było potężne wibracje. Udało się, 137 osób wybębniło rekord, a swoją cegiełkę dołożyłam również ja i Ola.



Kiedy emocje związane z rekordem nieco opadły, nastąpiła jazzowa część festiwalu- na którą zresztą czekałam najbardziej :) Na scenie pojawiła się młodziutka basistka Kinga Głyk, ze swoim kwartetem, w tym na perkusji jej ojciec Ireneusz Głyk. W tak młodym wieku nie można tak dobrze grać ! Kinga ma zaledwie 19 lat, ale jej talent i wrażliwość muzyczna stawia ją obok największych basistów. Najważniejsze serwisy i czasopisma jazzowe okrzyknęły artystkę, jako najbardziej utalentowaną basistkę młodego pokolenia. I nie ma w tym grama przesady. Kinga gra rasowo, a jej muzykę niesie duch swingu. Zagrała głównie swoje kompozycje, repertuar pokrywał się z materiałem koncertowym wydanym w tym roku- Happy Birthday Live. Oprócz swoich własnych kompozycji, zagrała m.in znamienny cover piosenki Erica Claptona- Tears In Heaven. Kolejny koncert tego dnia, był tym, na który czekałam oczywiście najbardziej :) Jego muzyka chyba nigdy mi się nie znudzi, dla niego mogę przejechać nawet całą Polskę, bo tak podpowiada mi serce. Chodzi oczywiście o Leszka Możdżera, który na S16 festival zagrał z Diterem Ilgiem na basie i Ericiem Allenem na perkusji. Był to ich drugi publiczny występ w tym składzie, trio powstało w tym roku, zaprezentowali materiał skomponowany przez Leszka i dedykowany pianistom, którzy stanowią dla niego inspirację na muzycznej drodze. Drugie publiczne wykonanie i drugi raz, kiedy miałam przyjemność wysłuchać ich na żywo. Pierwszy nastąpił podczas tegorocznego Enter Music Festival. Ponieważ znałam już te kompozycje, miałam pewne obawy czy aby napewno ta muzyka przypadnie do serca festiwalowej publiczności. Wszak po takiej dawce energetycznego folku, ethno i reggae, nastąpił koncert jazzowy przez wielkie J. Koncert w duchu Chopina, Chicka Corei, Antonio Carlosa Jobima czy Nana Vasconcelosa. Obawy na szczęście bezzasadne, wszystkie miejsca zostały zajęte, a publiczność skupiona, zasłuchana, burze oklasków po każdym utworze. Tak to już chyba jest, że jazz emanuje specyficzną energią, która otula słuchaczy, obezwładnia. Ja sama spędziłam ten koncert w swego rodzaju odrętwieniu, hipnozie, moja dusza uniosła się gdzieś wysoko. Takie rzeczy dzieją się ze mną na każdym koncercie Leszka, tylko on tak potrafi grać. Wydaje mi się też, że ten koncert był lepszy niż ten z Enteru. Premierowe wykonanie niesie ze sobą potężny stres, który zniknął na festiwalu S16. Było więcej swobody i spontaniczności. Leszek Możdżer / Dieter Ilg / Eric Allen- dziękuję ! Później na scenie pojawił się jeszcze zespół Foliba, na którym finalnie nie byłyśmy. Zostałyśmy bowiem rozochocone wieścią o odbywających się warsztatach chodzenia po ogniu, warsztaty były, chodzenie po ogniu też- ostatecznie jednak żadna z nas nie zdecydowała się na ognisty spacer, cóż może innym razem :) Tak też zakończyła się dla nas pierwsza edycja festiwalu S16, nad przepięknym Jeziorem Tarnobrzeskim, następnego dnia czekał nas powrót do codzienności.

    Cóż Drodzy organizatorzy, S16 to była naprawdę piękna podróż i wspaniałe spotkania. Mam nadzieję, że festiwal na stałe zagości nad Jeziorem Tarnobrzeskim. Za S16 przemawiają przepiękne okoliczności przyrody, wspaniała muzyka i naprawdę niezwykli ludzie. A tych spotkałam wielu, wyjątkowi, kolorowi, uśmiechnięci- święto ludzi, którzy kochają muzykę i mają naprawdę piękne wnętrza. Czułam się z Wami wspaniale :) Dodam jeszcze tylko, że od strony organizacyjnej również wielki plus. Tak bogaty program i nagromadzenie różnego rodzaju atrakcji spowodowało, że każdy znalazł na S16 coś dla siebie. Trzymam kciuki za kolejne edycje, do zobaczenia za rok ! paniwdredach

Za wyjątkiem ostatniego zdjęcia, wszystkie pozostałe są autorstwa Radka Delimata - radfoto.pl
Pani w dredach na poważnie bije rekord :) Zdjęcie pochodzi ze strony nadwisla24.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz