sobota, 1 października 2016

Międzynarodowy Dzień Muzyki. Opowieść o tym, jakie płyty kocham najbardziej.

   Kochani! Dziś, 1 października na całym świecie obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Muzyki. Z miłości do muzyki piszę tego bloga, muzyka stanowi bardzo ważną (jeśli nie najważniejszą) część mojego życia. Bardzo wiele jej (muzyce) zawdzięczam i nie wyobrażam sobie życia w ciszy (choć cisza to też muzyka, z tym, że trochę innego rodzaju). Dzisiejsze święto obchodzone jest od 1975 roku, inicjatorem zaś był Jehudi Menuhin, nieżyjący już wirtuoz skrzypiec oraz dyrygent. Międzynarodowy Dzień Muzyki, ma podkreślić rolę jaką muzyka pełni w życiu ludzi, a także zwrócić szczególną uwagę na artystów, którzy muzykę tworzą. No więc właśnie, Moi Drodzy, czym dla Was jest muzyka? Czy jest ważna, zakładam, że tak skoro tutaj zaglądacie. Czy macie swoich ulubionych wykonawców, artystów, swoje ulubione płyty, pojedyncze utwory? A może sami tworzycie muzykę, gracie, śpiewacie, komponujecie? W jakikolwiek sposób jesteście związani z muzyką, spędźcie ten dzień muzycznie wyjątkowo :) Posłuchajcie ulubionego wykonawcy, ulubionej płyty, idźcie na koncert lub sami coś zagrajcie, poddajcie swoje ciało i duszę działaniu magii dźwięków.

Kiedyś pisałam Wam o mojej miłości do płyt winylowych (link tutaj). Przy okazji tamtego posta obiecałam Wam, że kiedyś opowiem o kilku moich ulubionych winylach z kolekcji. Oprócz płyt winylowych zbieram również płyty CD, moja płytoteka systematycznie się rozrasta, doszło już nawet do tego, że powoli nie mam już na nie miejsca. Pomyślałam sobie, że z racji dzisiejszego święta opowiem Wam o moich ulubionych płytach w kolekcji, czy to Cd czy analogach. O płytach, które znaczą dla mnie dużo, które z czymś lub kimś mi się kojarzą. Myślę, że każdy z nas ma takie krążki, do których ciągle wraca. Kiedy zaczęłam się nad tym zastanawiać, okazało się, że takich ulubionych płyt mam naprawdę sporo, wybrałam 24. To są albumy, do których systematycznie wracam, częściej lub rzadziej, ale zawsze po jakimś czasie się pojawiają. Kolejność płyt jest przypadkowa, z wyjątkiem pierwszej płyty (która naprawdę jest w moim sercu pierwsza). O to one.
Możdżer/Danielsson/Fresco - The Time

O niej zacznę, bo dosłownie wywróciła moje życie do góry nogami. Związana jest z moimi początkami słuchania jazzu, a jazz okazał się gatunkiem najbliższym memu sercu. Zanim pojawiło się The Time, kupiłam przypadkiem Kaczmarek by Możdżer, przesłuchałam i oniemiałam. Wcześniej nie słuchałam za dużo ani muzyki filmowej, ani jazzu, ani pianistyki w ogóle. Aż tu nagle, jak grom z jasnego nieba. W serwisie youtubie przesłuchałam fragmenty The Time i byłam tak bardzo poruszona, że nie mogłam kilka dni dojść do siebie. Musiałam ją kupić, żeby przesłuchać ją od deski do deski. Słuchałam jej wtedy non stop, codziennie przez około 3-4 tygodnie. Ciągle do niej wracam, niezależnie od nastroju, pory roku. Towarzyszy mi w momentach, kiedy chce w samotności zaszyć się w domu, kiedy trzeba poprawia mi nastrój, a innym razem wzrusza. Od tamtej płyty w mojej kolekcji pojawiło się ponad 40 różnych płyt Leszka Możdżera, jeżdżę na każdy jego koncert na jakim tylko mogę być i jest to artysta za którym zawsze stanę murem. Jego muzyka jest dla mnie najważniejsza, trafia dokładnie tam gdzie trzeba- w sam środek mnie. Myślę też, że jest to tak silna muzyczna więź, że będzie towarzyszyć mi do końca życia. W mojej kolekcji znajduje się wersja CD jak i winyl, obie z podpisem Leszka.
Sonny Rollins - Saxophone Colossus

Przyznam z ręką na sercu, że Sonny jest jednym z moich ukochanych saksofonistów, a początek Saxophone Colossus mogę Wa zanucić z pamięci o każdej porze dnia i nocy. Płytkę kupiłam sobie kiedyś sama, po tym jak przez przypadek na jednej z wielu składanek jazzowych ze standardami, usłyszałam utwór St.Thomas, pochodzący z tejże płyty. Sonny Rollins to amerykański saksofonista i kompozytor, 7 września świętował swoje 86-te urodziny. Wiek mu jednak nie przeszkadza, wciąż aktywnie koncertuje i wydaje płyty. W 2011 roku, odwiedził Wrocław i zagrał na festiwalu Jazztopad.
John Coltrane - Blue Train

Niezwykle ważna dla mnie, jak i dla milionów jazzfanów na całym świecie. Płyta absolutnie kultowa. Mam ją w wersji analogowej, dzięki czemu brzmi jeszcze bardziej wyjątkowo. Nie pamiętam nawet, kiedy pierwszy raz usłyszałam Blue Train, ta płyta trafiła do mojego serca, jakby naturalnie, jako następstwo mojego "odkrywania jazzu". Najważniejsza płyta saksofonowa, najważniejszego saksofonisty w historii muzyki jazzowej. To nie są tylko słowa, ta płyta ma naprawdę niezwykłą moc, mijają lata od jej nagrania (1957 rok), a ona ciągle porusza, starych i zupełnie nowych fanów jazzu na całym świecie.
Miles Davis - Kind of Blue

No tak, tej jak poprzedniej nie mogło zabraknąć w tym "zestawieniu" tak tej tym bardziej...Tą najważniejszą jazzową płytę w historii, dostałam od kogoś, kto jest swego rodzaju moją muzyczną pokrewną duszą. Kind of Blue, została nagrana w 1959 toku, co ciekawe jest to album czysto improwizowany. Przed nagraniem, Miles dał muzykom jedynie niewielkie wskazówki, nie miał przygotowanych gotowych kompozycji. Uważał, że brak nut, powoduje większe skupienie muzyków i przynosi po prostu lepsze efekty. No cóż Miles to Miles, czapki z głów.

 J.J. Cale - Troubadour

Najważniejsza bluesowa płyta w moim życiu. Kupiłam ją w wersji winylowej, kilka lat temu w jednym z Wrocławskich antykwariatów. Usłyszałam pierwszy raz na początku mojej pracy w Empiku, ktoś puścił ją zwyczajnie na sklep. J.J. Cale to Amerykański gitarzysta wokalista i kompozytor, urodził się w 1938 roku, a zmarł w 2013. Był inspiracją dla wielu znakomitych muzyków, przez wielu niestety był też niedoceniany. Jego najbardziej znane utwory, takie jak Cocaine czy Afer Midnight rozsławił jego przyjaciel- Eric Clapton. Do dziś wielu mylnie zresztą myśli, że to Clapton jest ich
kompozytorem.
U2 - Joshua Tree

Zespół U2 to moja wielka młodzieńcza miłość, która nie przeminęła i trwa nadal. Joshua Tree, to pierwszy ich album, który sobie kupiłam, to też jeden z moich pierwszych winyli w kolekcji. Przez wielu fanów krążek uważany jest też za najważniejszy w ich dyskografii. Album zawiera takie nieśmiertelne utwory jak "With or Without You" czy "I Still Haven't Found What I'm Looking For". Płyta piękna pod każdym względem, różnorodna i zawierająca wspaniałe, ponadczasowe słowa.

Pink Floyd - The Division Bell

Pink Floyd jest w moim przypadku ciekawym przypadkiem. Nie byłam w stanie słuchać (pojąć) ich muzyki dosyć długo. Próbowałam w liceum, to był etap moich muzycznych poszukiwań. A przecież to zespół kultowy, więc czemu ja miałabym nie słuchać. Strasznie się wtedy zraziłam, ich muzyka wydawała mi się mroczna, zimna, niedostępna i po prostu dziwna. Dobrych kilka lat później, postanowiłam posłuchać Division Bell, trochę z ciekawości, chciałam sprawdzić czy dalej czuje to samo. I tak od pierwszych sekund dostałam olśnienia, poczułam się tak, jakbym poznała przyjaciela. Przestudiowałam wtedy całą ich dyskografię, przesłuchałam wszystko od deski do deski. Division Bell, płyta pochodząca z późnej twórczości Floydów, stała się moim ulubionym albumem. Niedawno we Wrocławiu wystąpił na koncercie David Gilmour, słyszałam muzykę Pink Floyd na żywo i czułam się wtedy niesamowicie, jakbym latała, unosiła się gdzieś. Odkąd pokochałam Floydów, dostaję jeden ich album w wersji winylowej od moich rodziców z różnych okazji, urodzin czy świąt. Uwielbiam to :)

Tomasz Stańko Quintet - Dark Eyes

Płytę dostałam po kilku latach mojej przygody ze słuchaniem jazzu. Dobrze, że tak się stało, bo brzmienie Tomasza Stańki jest tak specyficzne i indywidualne, że kiedyś bym tego nie zrozumiała, a wtedy ominęło by mnie coś ważnego. A tak teraz, Tomasz Stańko jest jednym z moich ulubionych Polskich muzyków jazzowych, mam do niego przeogromny szacunek. Nawiasem mówiąc, Pan Tomasz miał i ma bardzo ciekawe życie, o czym możecie przeczytać w jego autobiografii- Desperado. Wracając do Dark Eyes, na płycie znalazł się utwór Terminal 7, który jest motywem przewodnim serialu Homeland. Płyta bardzo klimatyczna, przestrzenna, a nawet nieco mroczna, idealna na rozpoczynającą się właśnie jesień.
Zbigniew Namysłowski - Air Condition

Kiedy kupiłam sobie saksofon i zaczynałam niejako odkrywać ten instrument (co nie udało mi się całkiem do dziś), strasznie chciałam słuchać tylko i wyłącznie saksofonu. Szukałam najpierw na naszym rodzimym gruncie i tak praktycznie od razu, pojawiło się nazwisko Zbigniewa Namysłowskiego. Pewnego razu na jednej z giełd staroci, grzebałam w wielkim stosie winyli, sprzedawca zapytał czy szukam czegoś konkretnego, odpowiedziałam, że saksofonistów, a Pan na to, ach proszę bardzo i wręczył mi Air Condition. Kupiłam oczywiście nawet bez negocjacji cenowych. Przez tę płytę pokochałam muzykę Pana Namysłowskiego absolutnie i teraz zajmuje on u mnie pierwsze miejsce wśród Polskich saksofonistów. Dwa razy widziałam jego występ na żywo, niedawno skończył 77 lat i wydał kolejną (świetną!) płytę.
Rodriguez - Searching For Sugar Man

Rodrigueza także pierwszy raz usłyszałam w empiku. Searching For Sugar Man to ścieżka dźwiękowa, towarzysząca filmowi poświęconego temu niezwykłemu artyście. Nagrał płytę, która pozornie nie odniosła sukcesu, zapadł się pod ziemię...Jakimś cudem płyta dotarła do Południowej Afryki, gdzie odniosła spektakularny sukces. Nie było by w tym nic niezwykłego, jest tylko mały szczegół: Rodriguez przez lata nie wiedział, jak bardzo jest popularny, pracował na budowie i wiódł spokojne życie śmiertelnika. Cała ta historia i film jest szczególna i absolutnie niezwykła. Najbardziej jednak urzeka muzyka Rodrigueza, która poprzez swoją szczerość i jego niezwykły głos zapada w pamięć na długo...

Frank Sinatra - My Way

No cóż, kupiłam winylową wersję My Way pewnego razu na giełdzie staroci w Wałbrzychu, za przysłowiową złotówkę...Przesłuchałam ją niezliczoną ilość razy, a to co lubię w niej najbardziej to to, że jest winylem. Bo brzmi niezwykle, a przez to, że już podczas zakupu była w średnim stanie, moje wielokrotne przesłuchania doprowadziły to tego, że tytułowe My Way, trzeszczy, zawodzi, a Frank śpiewa przeciągliwie Myyyy Waaaayyy, jak gdyby miał zaraz skonać. I to zawsze mnie rozczula, bo nie dość, że sama płyta, nagrana w roku 1969, przenosi nas w inny świat niczym w swoistą podróż retro, to jeszcze te winylowe zawodzenia i trzaski, z których wyłania się ten charakterystyczny ciepły,a zarazem mocny głos Sinatry. Uwielbiam !

Czesław Niemen&Akwarele - Czy Mnie Jeszcze Pamiętasz

Kocham muzykę Niemena od dziecka. Chyba odziedziczyłam ją w genach. Kilka lat po śmierci mojej babci (zmarła, kiedy byłam nastolatką) mama słysząc jak po raz enty słucham Pod Papugami (mój ulubiony utwór Niemena) powiedziała, że ten był ulubionym wokalistą babci. Może to nic niezwykłego, bo Niemena kochali w czasach babci chyba wszyscy. Ale tak czy siak, mam swoją winylową wersję Czy Mnie Jeszcze Pamiętasz, a na niej swoje ukochane Pod Papugami. I teraz już zawsze, kiedy słucham Niemena myślę o babci, o tym, że Ona słucha go ze mną.
Sting - Nothing Like The Sun

Zgromadziłam już całkiem sporo płyt Pana Sumnera vel Stinga, czy to CD czy analogów, ta płyta jednak w wersji winylowej była pierwsza. Stinga słucham zawsze jesienią, a najbardziej kocham go za teksty utworów. Ponad wszystko na świecie chciałabym pójść kiedyś na jego koncert, co wydaje się być stosunkowo proste do spełnienia, bo często występuje w Polsce. Jednak zawsze jest jakaś przeszkoda, a to nie ma już biletów, a to cena powala, raz nawet dostałam bilet ale nie mogłam jechać ze względu na egzamin na uczelni. Ale kiedyś napewno w końcu się uda. A w listopadzie jego nowy album, czekam niecierpliwie i słucham poprzednich. A na Nothing Like The Sun znalazły się np Fragile czy Englishman In New York, a to już przecież absolutne klasyki.

O.S.T.R.- Podróż Zwana Życiem

Mam i uwielbiam z całego serca. Przesłuchana kilkadziesiąt razy, nigdy się nie znudzi. Płyta, dzięki której przekonałam się, że hip-hop to też dobra muzyka, że to nie tylko teksty przepełnione wulgaryzmami, przemocą i patologiami,a coś więcej. Płyta z przesłaniem, przemyślana i wspaniała nie tylko w warstwie tekstowej ale też muzycznej.
Ludovico Einaudi - In A Time Lapse

Być może nikogo to nie zdziwi, ale włoskiego pianistę Ludovico Einaudi'ego odkryłam po obejrzeniu filmu Nietykalni, do którego skomponował kilka utworów. W tym samym roku w którym na ekranach pojawił się film Nietykalni, Einaudi wydał solową płytę In A Time Lapse. Kiedy pierwszy raz ją usłyszałam przeszły mnie ciarki, pianista przenosi nas swoją nastrojową, magiczną muzyką w inny świat. Płyta zawsze mnie uspokaja i powoduje swoisty błogi stan. Za każdym razem, kiedy słucham tego albumu, czuję, ze te dźwięki, to coś wzniosłego, niezwykłe uczucie.
Pink Freud - Monster Of Jazz

Rozmawiałam kiedyś z pewnym fanem jazzu, zdziwiony zapytał mnie "To ty nie znasz Pink Freud?! Przecież to jeden z najlepszych zespołów jazzowych w Polsce", no więc wtedy nie znałam. Kupiłam sobie w ten sam dzień właśnie Monster Of Jazz, wróciłam do domu i włączyłam płytę. Później było tylko wielkie wow! Oni są naprawdę jazzowymi potworami, rozbójnikami ! A najlepiej przekonać się o tym, idąc na ich koncert, dopóki nie byłam na koncercie Pink Freud, nie wiedziałam, że podczas koncertu jazzowego, ludzie mogą iść w pogo... Ten męski, zawadiacki jazz w ich wykonaniu, to coś co cenię obecnie tak bardzo, że chodzę na każdy ich koncert jaki grają we Wrocławiu. A już niedługo ruszają w trasę, więc mam nadzieję, że Wrocław także odwiedzą.
Schiller - Leben

No więc, Leben to moja pierwsza płyta CD, zakupiona legalnie w Wałbrzyskim empiku. Zanim ją kupiłam, nagrałam sobie na kasecie jeden utwór Schillera, emitowany codziennie wówczas w radiu. Na całej kasecie, z obu stron, nagrałam wyłącznie tą jedną piosenkę. Schiller to zespół muzyczny, za którym stoi dwóch niemieckich producentów i Dj-ów: Christopher von Deylen oraz Mirko von Schlieffen. Tak zapoczątkowana została moja miłość do muzyki elektronicznej, Schillera słucham do dziś. A ta płyta wciąż jest w mojej kolekcji i wciąż d niej wracam.
Sławek Jaskułke - Sea

Kiedyś, przez zupełny przypadek przesłuchałam płyty Moments Sławka, zapadła mi głęboko w serce. Kiedy na półkach sklepowych pojawiła się płyta Sea, kupiłam w ciemno. Na płycie usłyszmy wyłącznie fortepian, bez żadnych innych instrumentów. Te ascetyczne brzmienie jest tak poruszające, że mogę powiedzieć iż jest to jedna z najlepszych instrumentalnych jazzowych płyt jakie kiedykolwiek słyszałam. Muzyka na niej jest ulotna, delikatna, spokojna, mocno działa na naszą wyobraźnię. Płyta zachwycająca, poruszająca i piękna w swojej prostocie.

Candy Dulfer - Saxuality

No tak, napatrzyłam się kiedyś na występy Candy Dulfer zamieszczone na kanale youtube. Słuchałam i słuchałam, patrzyłam i gdzieś wtedy doszłam do wniosku (jak i miliony innych),że saksofon to niezwykle jazzowy i piękny instrument. Wtedy także, wykluł się u mnie plan, żeby zacząć uczyć się na nim grać. Zrealizowałam jakiś czas potem, kupiłam sobie instrument. Jeśli zaś chodzi o naukę na nim, to idzie mi w kratkę, ale za każdym razem, kiedy tylko biorę saksofon do ręki uśmiecham się jak "głupia do sera". A czy się kiedyś nauczę, mam taką nadzieje ! Jeśli zaś chodzi o samą płytę, to jest to pierwsza wielka płyta Candy, zawierająca nieśmiertelny utwór Lily Was Here, z najbardziej znaną i rozpoznawalną (nie tylko jazz fanom)                                                                                           partią saksofonową wszechczasów.

Krzysztof Komeda Quintet - Astigmatic

Nie można chyba nie mieć w swojej kolekcji i nie podziwiać, najlepszej Polskiej płyty jazzowej, jaka kiedykolwiek została nagrana. Płyta znalazła się na pierwszym miejscu, Jazzowego Topu Wszechczasów, rankingu opublikowanego z okazji 50-lecia magazynu Jazz Forum. Krzysztof Komeda, od wielu wielu lat jest inspiracją dla mniej lub bardziej doświadczonych muzyków w Polsce i nie tylko. Artysta legenda. Każdy fan jazzu powinien znać i mieć Astigmatic w swojej kolekcji.


Włodek Pawlik/Randy Brecker/ Filharmonia Kaliska - Night In Calisia 

To właśnie za tą płytę Włodek Pawlik otrzymał nagrodę Grammy w kategorii "najlepszy album dużego zespołu jazzowego". I przyznam ze wstydem, ze przed Grammy, nie znałam twórczości Pana Pawlika. Więc z czystej ciekawości sięgnęłam po Night In Calisia i tak gościła w moim odtwarzaczu dobrych kilka tygodni. Jest zagrana z rozmachem, wirtuozerią, muzyka jazzowa mocno nawiązująca do muzyki klasycznej. Mam nawet swój egzemplarz z autografem, udało mi się go zdobyć kiedyś na jednym ze spotkań z Włodkiem Pawlikiem. Na nim zresztą porozmawiałam sobie troszkę z artystą o... moim saksofonie. Powiedział, ze saksofon to jeden z najprostszych instrumentów do grania. Cóż... z perspektywy czasu chyba bym z tym polemizowała... ;)

George Michael - Symphonica

Miłością do tego artysty zapałałam, kiedy dostałam bilet na jego Wrocławski koncert. Wcześniej znałam może dwa jego utwory i prawdę mówiąc poszłam na koncert z ciekawości. Siedziałam jak zaczarowana przez ponad dwie godziny jego występu. Od tamtego dnia przesłuchałam jego wszystkie płyty wielokrotnie. George Michael, ma jeden z najpiękniejszych męskich głosów w muzyce. Od wydania ostatniej jego płyty minęło naprawdę sporo czasu i liczę na to, że może kiedyś się jej doczekam. A do płyty Symphonica wracam często, bo przywołuje mi wspomnienia z tamtego Wrocławskiego wydarzenia właśnie.

Dave Douglas - High Risk

Trębacza Dave'a Douglas'a pierwszy raz usłyszałam na ubiegłorocznym Jazzie Nad Odrą. Tamtego wieczoru wraz z towarzyszącymi mu muzykami, zaprezentował nam premierowo materiał z płyty High Risk. Na dwie godziny wbiło mnie w fotel. Nie wiedziałam, że jazz może tak dobrze brzmieć połączony z muzyką elektroniczną. Na scenie oprócz tradycyjnych muzyków jazzowych, komputerowe efekty oraz syntezatorowe cuda tworzył Dj- Shigeto. Wyobraźcie sobie leniwie snujący się dźwięk trąbki, towarzyszące jej brzmienie sekcji rytmicznej, otulone w gąszczu delikatnej elektroniki. Magia!
Jafia - KARAVANA

A to jest znowu historia, która narodziła się w empiku (spotkania z klientami potrafią być często naprawdę inspirujące !). Przyszedł raz Pan, który widząc mnie i moje morze dreadów na głowie, zapytał czy mamy płytę zespołu Jafia. Płytę mieliśmy w sklepie ale nigdy nie zwróciłam na nią większej uwagi. Kiedy mu ją dałam, zapytał czy znam, odpowiedziałam, że nie. Pan był wręcz zdegustowany, jak można nie znać tak kultowego i rozpoznawalnego wśród fanów reggae zespołu jakim jest Jafia. Zawsze lubiłam reggae, ale nie był to u mnie gatunek wiodący. Kiedy wyszedł, postanowiłam przesłuchać to co tak zachwalał. I już po chwili
było mi zwyczajnie wstyd, że dopiero ten Pan właśnie, pokazał mi Jafię. Jafia, kiedyś nazywała się Jafia Namuel, wydali kilka płyt, ale z kilku względów to Karavana zapadła mi w pamięć i serce najbardziej. Zdecydowanie moja ulubiona płyta reggae.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz