niedziela, 25 września 2016

Nowości płytowe 23.09.2016. Genialny Vangelis wraca z płytą Rosetta, nowa koncertówka Bonamassy, swingujące-country czyli nowy album Johna Scofielda i kompilacja twórczości Bruce'a Springsteena.

   Witajcie po dłuższej nieobecności. Nie myślcie sobie, że skoro milczałam to nie zajmowałam się muzyką. Nic z tego :) Słuchałam muzyki, w każdej możliwej chwili, a, że ostatnio nie ma za wiele u mnie tych wolnych chwil, to już na to nic nie poradzę. W każdym razie za sprawą wielkich kombinacji i decyzji podjętej na ostatnią chwilę, tydzień temu pojechałam do Sopotu na mini festiwal jazzowy. Pobyt w Sopocie trwał niespełna kilka godzin, resztę czasu spędziłam w pociągu ale i tak było warto tłuc się te 600 kilometrów w jedną i drugą stronę :) Festiwal Sfinks Swings odbył się w Sopockim klubie Sfinks700. Wystąpił nowy kwartet Leszka Możdżera, prosto z Włoch Alberto Parmegiani Trio oraz energetyczny Polsko-Amerykański Nat Osborn Band. Wieczór zakończył się nocnym jam sassion do 3 w nocy. Dobrze zrobił mi ten wyjazd, muzyka była nieziemska, a atmosfera w klubie wręcz rodzinna :) Były nawet tańce! Mini festiwal, ale baterie naładowane na jakiś czas. Po czymś takim ciężko wrócić do zwyczajnej pracy no ale cóż. W pracy czekają na mnie za to nowe płyty :) Dzisiaj wybrałam dla Was nową studyjną płytę Vangelisa (naprawdę rarytas), nową koncertówkę Bonamassy, który składa hołd królom bluesa, swingujące interpretacje mistrzów country w wykonaniu Johna Scofielda oraz kompilację najlepszych utworów Bruce'a Springsteena. Więcej nowości tutaj. A tymczasem trzymajcie się i do usłyszenia ! paniwdredach 
Vangelis - Rosetta

Vangelis - Rosetta
   Pisać o kimś takim jak Vangelis, który swoją muzykę tworzy od około 50 lat, to coś naprawdę niezwykłego. Wychowywałam się na jego muzyce, pamiętam, że zawsze jego osobie i twórczości towarzyszyła (w moim odczuciu) jakaś nie do końca pojęta aura tajemniczości, niezwykłości, wzniosłości. Nie wiem czy w 100 % ale napewno dzięki Vangelisowi tak bardzo uwielbiam teraz muzykę elektroniczną, wszelkiego rodzaju syntezatory i tym podobne. Po tylu latach, on wciąż mnie i innych fanów zaskakuje, ciągle coś komponuje i nie jest to byle co, każda kolejna jego płyta to naprawdę wielkie święto, nowy rozdział. Ale też z kilku powodów, Vangelis nie sypie albumami jak z rękawa (chociaż mógłby, w swoich zbiorach ma podobno skomponowany materiał na kilkadziesiąt jak nie kilkaset nowych krążków!), dlatego tym bardziej każda jego nowo wydana płyta to podwójne święto. Vangelis właściwie Ewangelos Odiseas Papatanasiu, urodził się w 1943 roku w Grecji. Był i jest jednym z największych twórców muzyki elektronicznej i filmowej na świecie. Co ciekawe, nigdy nie zdobył formalnego wykształcenia muzycznego, jest raczej samoukiem co czyni go jeszcze bardziej wybitnym. Nagrał 18 albumów studyjnych, kilka albumów pod szyldem John and Vangelis (nagranych wspólnie z wokalistą zespołu YES- Johnem Andersonem), kilkanaście albumów z muzyką filmową oraz wiele wiele innych kompilacji, będących współpracą Vangelisa z licznym gronem muzyków. Sukces komercyjny nadszedł wraz ze skomponowaniem muzyki do filmu Rydwany Ognia, za którą to dostał Oskara w roku 1982. Inne bardziej znane jego krążki to muzyka z filmu Ridleya Scotta- "Łowca Androidów" czy "1492. Wyprawa do Raju". Album "Rosetta", jest 18-tym studyjnym albumem w jego karierze. I z całą pewnością jest to album, do którego wielu będzie wracać często. Inspiracją dla artysty, do stworzenia nowego albumu stało się jego wieloletnie zamiłowanie do nauki i kosmosu. Vangelis mówi:''Mitologia, nauka i podbój kosmosu to tematy, które fascynują mnie od dzieciństwa. Zawsze były w jakiś sposób związane z muzyką, którą tworzyłem''Nowy album powstał na cześć kończącej się właśnie 12-letniej misji kosmicznej o nazwie Rosetta- Misja Rosetta to przedsięwzięcie Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA), polegająca na próbie lądowania sondy Philae na komecie 67P/Czuriumow- Gierasimienko. Było to pierwsze takie wydarzenie w historii badań kosmicznych, misja zakończyła się sukcesem. Wydanie Rosetty, zbiegło się również z 50-tą rocznicą podpisania przez Vangelisa kontraktu z wytwórnią Decca. Jest to więc trochę album wieńczący, podsumowujący pewien rozdział, etap. Muzyka na Rosettcie, to powrót do tego najbardziej charakterystycznego brzmienia Vangelisa, z początków jego twórczości. A więc dźwięki stworzone wyłącznie na klasycznych syntezatorach. Płyta składa się z 13 utworów, trwa nieco ponad godzinę. Traktować ją należy jak swego rodzaju suitę, nie znajdziemy na niej wielkich hitów, ani utworów w jakimś stopniu wyróżniających się. Muzycznie jest to zespolona całość i tak należałoby odkrywać ten album, słuchając wyłącznie całości. Już po kilkudziesięciu sekundach, minutach uderzy nas naprawdę urzekająca muzyka, magiczna, przenosząca naszą wyobraźnię gdzieś daleko poza ziemię. Utwory urzekają harmonią, powodują wyciszenie, przywołują pewną tajemniczość i melancholię, potęgują siłę natury. Naprawdę niezwykła płyta, nieprzekombinowana, prawdziwa. Zapomniałam dodać, że Pan Vangelis nagrywa jednorazowo, od razu, to znaczy, że nie zmienia niczego, po prostu siada, nagrywa jedną wersje i koniec. Może on sam też ma na ziemi jakąś kosmiczną misje do spełnienia? w każdym razie misja trwa i ciągle odnosi sukcesy. 
John Bonamassa - Live At The Greek Theatre
John Bonamassa - Live At The Greek Theatre
   Ach ten Bonamassa ! Jeszcze dobrze nie zdążyłam ostygnąć po jego ostatniej studyjnej płycie "Blues Of Desperation", wydanej pod koniec marca tego roku,a tutaj kolejny krążek, tym razem na żywo. O ostatniej studyjnej płycie pisałam tutaj. Taka obfitość wydawnicza Bonamassy jednych przyprawia o ból głowy, a mi osobiście zupełnie nie przeszkadza (wręcz przeciwnie). Krążek "Live At The Greek Theatre" został zarejestrowany w sierpniu 2015 roku, w Los Angeles, w ramach ubiegłorocznej trasy koncertowej. Trasa zatytułowana "Three Kings", na której podczas kilkunastu koncertów Bonamassa, prezentował utwory z repertuarów trzech króli bluesa- Freddie'go Kinga, B.B. Kinga oraz Alberta Kinga. Płyta to ponad dwie godziny klasycznego, energetycznego bluesowego grania. Repertuar tworzą praktycznie same standardy bluesowe, utwory niezapomniane , ponadczasowe, m.in: Lonesome Whistle Blues (F.Kinga), I Get Evil (A.Kinga), Oh Pretty Woman (A.Kinga) czy kończący krążek The Thrill Is Gone (B.B.Kinga). W sumie na dwóch płytach znalazły się 22 utwory. Bonamassa do wspólnego muzykowania zaprosił dziesięcioosobowy zespół: Anton Fig (perkusja), Kirk Fletcher (gitara), Michael Rhodes (gitara basowa), Reese Wynans (pianino, organy Hammonda), Lee Thornburg (instrumenty dęte), Paulie Cerra (saksofon), Nick Lane (puzon) oraz trio wokalne- Mahalia Barnes, Jade MacRae i Juanita Tippins. Taki obszerny skład i bogate instrumentarium sprawiają, że utwory brzmią naprawdę potężnie, z siłą swoistego bluesowego big-bandu, a może nawet orkiestry. Jest nie tylko naprawdę zdolnym gitarzystą, całkiem dobrym wokalistą, ale także swego rodzaju kontynuatorem dzieła wielkich mistrzów bluesa, ich spadkobiercą. On sam mówi o sobie, że jest "dzieckiem bluesa, w garniturze i  okularach przeciwsłonecznych". Zwał jak zwał, ale fakt jest taki, że Joe "czuje bluesa" jak mało kto. Żeby tego wszystkiego było mało, to jest też filantropem (do miana superbohatera stąd już blisko). W 2011 roku, Bonamassa założył fundację Keep The Blues Alive, która ma na celu promowanie bluesa wśród młodych muzyków, fundowanie stypendiów szczególnie uzdolnionym młodym bluesmanom oraz wspieranie nauki muzyki w szkołach publicznych. Spora część wpływów z trasy "Three Kings" oraz ze sprzedaży "Live At The Greek Theatre", zasili konto owej fundacji. Ten krążek jest naprawdę wielką ucztą muzyczną, hołdem dla muzyki bluesowej, świetnie zagrany, dopracowany do perfekcji, prezentuje kawał historii muzyki. Dla fanów gatunku i nie tylko, jeśli ktoś zaczyna dopiero swoją przygodę z bluesem może brać w ciemno.
John Scofield - Country For Old Men

John Scofield - Country For Old Men
   John Scofield, amerykański gitarzysta jazzowy, żywa legenda gatunku, prawdziwy mistrz nad mistrzami. Urodził się w 1951 roku, jego dorobek artystyczny jest naprawdę imponujący, a dyskografia tak obszerna, że można spędzić dłuższą chwilę na zliczaniu wydanych przez niego płyt. Współpracował z całą armią najlepszych jazzmanów wszechczasów, z Milesem Daviesem czy Herbie'm Hancock'iem na czele. Być może było tak, że dawno temu, kiedy mały John odkrył w sobie miłość do muzyki, postanowił zostać muzykiem totalnym. Jak postanowił tak zrobił, robi zresztą cały czas. Koncertuje, komponuje i nagrywa jak szalony. Potrafi zagrać chyba wszystko, jeśli chodzi o style i gatunki to nie ogranicza się zupełnie. Odnajduje się świetnie nie tylko w jazzie, ale także w bluesie, soulu, funku, rocku, folku. Jego wizytówką stało się zresztą łączenie jazzu z innymi, wydawać by się mogło zupełnie przeciwstawnymi gatunkami. Płytą "Country For Old Men" otworzył po raz kolejny zupełnie nowy rozdział, tym razem jego inspiracją stały się dokonania wybitnych amerykańskich muzyków country, takich jak Dolly Parton, Hank Williams, Bob Wills czy Merle Haggard. Swingujące country? Niemożliwe? Proszę tylko posłuchać "Country For Old Men", a przekonacie się, że w muzyce wszystko jest możliwe! Na płycie obok Johna Scofielda grającego na gitarach oraz ukulele, występują naprawdę wybitni muzycy: Larry Goldings (organy Hammonda), Steve Swallow (elektryczna gitara basowa) oraz Bill Stewart (perkusja). Inspiracja muzyką country, nie jest w przypadku tej płyty elementem przyćmiewającym, zniewalającym całość. Ta płyta to nie frywolne, wesołe, roztańczone utwory country podane na tacy, nie jest to kolejna odsłona własnych interpretacji standardów country. Jest to krwisty, piękny jazz, prezentujący owszem różne swe oblicza, zwłaszcza te energetyczne, natchniony duchem country. Ten duch unosi się cały czas, a słychać go zwłaszcza w gęstych harmoniach stylu country, które świetnie współbrzmią z tematami jazzowymi. Połączenie swingu z country, chyba jeszcze nikomu nie wyszło tak dobrze. Płyta zarówno dla fanów jazzu jak i country, bo jest to po prostu hołd wielkiego amerykańskiego jazzmana, dla muzyki country, która  jest filarem amerykańskiej muzyki ludowej.
Bruce Springsteen - Chapter And Verse
Bruce Springsteen - Chapter And Verse
   Cegiełkę do swojej dyskografii dołożył w piątek również inny wybitny amerykański gitarzysta, Bruce Springsteen. Bruce aka "The Boss", urodził się w 1949 roku w stanie New Jersey, jest wokalistą, kompozytorem i gitarzystą rockowo-folkowym. W jego obszernym dorobku płytowym znajduje się kilka pozycji, które myślę, że zna większość z nas, płyty "Born To Run" czy "Born In The U.S.A", a już napewno każdy zna lub kojarzy utwór "Streets Of Philadelphia", z filmu Filadelfia, za który dostał Oskara oraz nagrodę Grammy. Wydanie płyty Chapter & Verse, łączy się z wydaniem autobiografii Bruce'a zatytułowanej "Born To Run", która na polskim rynku ukazała się w tym samym dniu co płyta."Chapter &Verse" to wybrane przez Bruce'a najważniejsze utwory w jego dotychczasowej karierze, ułożone tak, by pokazać historię Bossa od samego początku. Utwory na płycie obrazują kolejne etapy w życiu muzyka, kompilacja rozpoczyna się dwoma utworami nagranymi z pierwszą poważną grupą Bruce'a- The Castiles, a kończy utworem z ostatniej studyjnej płyty "Wrecking Ball" wydanej w 2012 roku. Zresztą cała płyta jest dopełnieniem książki, muzyczną ilustracją. To co odróżnia ten krążek od innych z szufladki "Największe Przeboje" itd, to to, że zawiera 5 niepublikowanych dotąd wcześniej utworów, pochodzących z lat 1966-1972. Kompilacja, zarówno dla wiernych fanów Bossa, jak i dla zupełnie nowych słuchaczy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz